To sala, w której co roku odbywa się słynny bal z okazji Święty Dziękczynienia.
Geralt Row
Zachowane wspomnienia: 0%
MOJA HISTORIA TO : Wiedźmin
☆ Zwano mnie : Geraltem z Rivii
☆ Zawód : Stróż prawa
☆ Punkty magii : 59
☆ Wiek : 35 lat
☆ Liczba postów : 19
Re: Sala balowa Sob 24 Lis - 1:05
#1 Niespecjalnie przepadał za tego typu wydarzeniami. Bywał na podobnych spędach, jednak za nic w świecie nie uznałby ich za przyjemne. Ten konkretny niósł za sobą jakiś cel, racja. Mimo wyższej siły, nie mógł myśleć o balu inaczej niż nieciekawym wydarzeniu towarzyskim, do którego pasował jak pięść do nosa.
Podobnie jak kilku innych funkcjonariuszy, Garry został tu zaproszony przede wszystkim ze względu na jego stanowisko w policji. Wydarzenie powinno być zabezpieczone, ale niekoniecznie w sposób jednoznacznie wskazujący na obecność sił kontrolnych i aparatu przymusu. Dla Rowa oznaczało to rzecz jeszcze bardziej nieprzyjemną niż pojawienie się na samej imprezie. Musiał się ładnie ubrać. A mając na myśli "ładnie" trzeba wskazać na obowiązkowy i chyba jego jedyny w tej chwili garnitur kupiony z okazji jakiegoś pogrzebu. Wystrojony jak szczur na otwarcie kanału wszedł na bal klasycznie spóźniony. Musiał wypalić szluga, który przyczepił się do niego znienacka, ofiarowany przez jakąś przyjazną duszę przed budynkiem. Może jego twarz wyglądała na taką co potrzebowała trochę nikotyny przed wejściem.
Trafiło się tak, że ominęła go początkowa egzaltacja nad otwarciem przyjęcia. Wszystkie głodne duszki rozpierzchły się na boki do tych śmiesznie drobnych kanapeczek, oliwek i innego mikroskopijnego gówna. Schował lewą dłoń w kieszeni spodni i sięgając po jedną z przekąsek rozejrzał się po obecnych.
Olivier Vanberg
Zachowane wspomnienia: 0%
MOJA HISTORIA TO : Alicja w Krainie Czarów
☆ Zwano mnie : Kot z Cheshire
☆ Zawód : uczeń
☆ Punkty magii : 143
☆ Wiek : 18
☆ Liczba postów : 12
Re: Sala balowa Sob 24 Lis - 6:47
Prawdopodobnie nawet gdyby nie fakt, że Olivier spóźniał się praktycznie zawsze i wszędzie, nie myślałby nawet o tym, żeby na całe to wydarzenie w hotelu przybyć na czas. Nawet gdyby był ucieleśnieniem punktualności, zrobiłby zapewne wszystko, żeby w tej konkretnej sytuacji się spóźnić i tym samym oszczędzić sobie najnudniejszego punktu wieczoru, jakim od lat było początkowe przemówienie. O ile jednak we wcześniejszych latach to rodzice dbali o to, żeby ich młodsze dziecko jakoś wypadało przed resztą mieszkańców - a przede wszystkim przed resztą rodziny... - to jednak od paru lat Olivier miał to szczęście, że mógł sobie wreszcie wywalczyć trochę większą niezależność. Choć pewnie znalazłoby się wielu takich, którzy wciąż twierdziliby, że mimo osiemnastki na karku, warto byłoby przyciągnąć go tu za rękę i przez resztę wieczoru pilnować, żeby zachowywał się jak należy. Ewentualnie ktoś mógłby przynajmniej przypilnować, żeby ubrał się stosownie do okazji. Bo chociaż absolutnie nie spieszył się, żeby przybyć tu na czas, jego dzisiejszy strój mógłby sugerować coś zupełnie innego. O ile bowiem koszula prawdopodobnie jakoś by przeszła, to jednak powycierane dżinsy i trampki spotkały się już przynajmniej z kilkoma krzywymi spojrzeniami od momentu, kiedy jeden z młodszych Vanbergów pojawił się na miejscu. Sam Olivier jednak uparcie zdawał się ich nie zaważać, beztrosko podszedłszy do jednego ze stołów, żeby porwać z niego kawałek pizzy i - wciąż radośnie ignorując wszelkie możliwe zasady dobrego wychowania - wpakować sobie do ust całkiem spory kęs. - Coś mnie ominęło? - jeszcze przeżuwając, postanowił odezwać się do najbliżej stojącej osoby. - Czy najnudniejsza część programu jeszcze przed nami? Dopiero przełknąwszy i dokończywszy swoją wypowiedź, odwrócił się w stronę osoby, którą można byłoby uznać za adresata jego wypowiedzi. No bo w końcu wypadałoby się chociaż przekonać, na kogo padło, prawda? I... chyba średnio dopisywało mu szczęście, skoro odwróciwszy się, mógł się przy okazji przekonać, że dokonał raczej kiepskiego wyboru. No bo jednak niezupełnie miał w planach to, żeby pierwszą zagadniętą osobą podczas wydarzenia, okazał się być akurat jego dziadek. Ale hej, w końcu nikt nie powiedział, że przez całe życie trzeba było mieć szczęście, prawda? Zresztą, Olivier akurat nie wyglądał na szczególnie przejętego tym faktem, kiedy posłał po prostu głowie rodziny szeroki, absolutnie beztroski uśmiech.
/wybacz, że tak krótko, ale spieszę się bardzo i piszę z telefonu :(
Lacey od zawsze niezwykle mocno wyznawała zasadę „kto się czubi, ten się lubi” i serio, chyba nikt inny nie brał tego na aż tak poważnie. Jeśli rudzielec kogoś lubił, ta osoba mogła liczyć na to, że Lacey w jakiś drobny sposób będzie uprzykrzał mu życie. Ale tylko trochę, rzecz jasna, nic poważnego. Lacey nie chciała zaszkodzić, miała tylko problem z okazywaniem uczuć swoim przyjaciołom. Miła była w zasadzie tylko dla Esme, bo ta była zbyt delikatną cynamonową bułeczką, żeby znieść takie przytyki, jakie zwykle Belfrey miała w zanadrzu. Było jej nawet odrobinę głupio kiedy Esme sobie poszła, chyba trochę odstraszona, ale z drugiej strony poszła szukać wina, a Lacey wiedziała jak bardzo Esme lubi wino. Serio, kiedyś była na Lacey bardzo zła, ale nie przeszkodziło to jej w maratonie filmowym z winem wraz ze swoją współlokatorką. Kiedy Esme już poszła, Lacey uśmiechnęła się szeroko, bo zapowiadało się to na ciekawy wieczór. Ruszyła za @Alan Gale, bo jasne, że chciała się czegoś dowiedzieć, jednak po chwili i do niej przyszła wiadomość, a jej treść tak zszokowała Lacey, że pociągnęła chłopaka za rękaw, żeby się zatrzymał i bez słowa podsunęła mu ekran swojego telefonu pod nos, unosząc brwi pytająco, choć było to raczej „co o tym sądzisz” nic „co o tym wiesz”, bo domyślała się, że raczej nic nie wie na ten temat. - Myślisz, że to ma coś wspólnego z tym, co ty dostałeś?
1 nowa wiadomość od...
NIEZNANY NUMER
Witaj! Wybacz @Lacey Belfrey, że wybieram taką pierwszą formę kontaktu, ale Tylko to da mi pewność, że nikt nie podsłucha. Czy moglibyśmy się spotkać za chwilę w przy parkiecie, tam, gdzie odbywają się tańce? Mam dla Ciebie ważne informacje. Życzliwy
Henry Zimmer
Zachowane wspomnienia: 0%
MOJA HISTORIA TO : Mroczna Wieża
☆ Zwano mnie : Roland
☆ Zawód : detektyw w wydziale zabójstw
☆ Punkty magii : 149
☆ Wiek : 29
☆ Liczba postów : 11
Re: Sala balowa Sob 24 Lis - 12:25
Henry nie interesował się imprezami masowymi, aczkolwiek oficjalne słowo bal nawet i jego skusiło, by pojawić się. Gdyby był kobietą, to pewnie by uznał, że spóźnienie to idealny pomysł. No ale nawet jako mężczyzna uznał, że zwrócenie na siebie uwagi, nawet jednej osoby, to interesujący pomysł. Skoro już tam idzie, to przecież nie przyjdzie jak inni punktualnie! Dobra... tak sobie to wszystko tłumaczył. Zasiedział się w robocie i tyle! Papierkowa robota go zabijała, a potem jeszcze musiał wskoczyć pod prysznic i ubrać coś co nie przypominało pożartego przez kota, zwymiotowanego i przejechanego przez tira czegoś. Garnitur musiał być, do tego nawet krawat i walić, że i sam trzyczęściowy garnitur, jak i koszula były czarne, tylko w sumie krawat wybijał się ciemną czerwienią. Wyglądał prawie jak na pogrzeb! Prawie, ale jednak nie! Było by więc idealnie, wchodząc na salę nawet zauważył Thie! Uśmiech pojawił się na jego ustach na samą myśl, że jednak nie jest sam w tym tłumie obcych ludzi. Potem ją jeszcze złapie, a póki co... no właśnie. Bo za nim przywlekło się coś jeszcze! No dobrze! Nie coś, ale ktoś bardzo czasami irytujący, ale chyba bez niego było by po prostu nudno. Sam się przed sobą nie przyzna, że też odrobinkę smutno, ale tylko odrobinę! Żeby nie było! Randy to takie... aż szkoda słów na niego! -Zachowuj się i bądź miły. Nie rozdawaj autografów tak od razu na prawo i lewo! Zabierasz mi całą atencję! I po co ja Cię brałem tu... - niby marudził, niby cholernie narzekał, ale jakby nie chciał to by przecież z nim nie przyszedł. No i ten uśmiech na ustach, zupełnie nie pasujący do tonu głosu. No ale to nic! Dla zasady trzeba pomarudzić, co by nie było nudno!
Randy O'Riley
Zachowane wspomnienia: 0%
MOJA HISTORIA TO : Mroczna Wieża
☆ Zwano mnie : Walter
☆ Zawód : Pisarz
☆ Punkty magii : 146
☆ Wiek : 32
☆ Liczba postów : 6
Re: Sala balowa Sob 24 Lis - 13:09
W przeciwieństwie do jego zacnego towarzysza, Randy dość często obracał się wśród imprez masowych, szczególnie w ostatnich latach. Nie oznaczało to jednak, że wiedział jak należy się na nich zachować. No dobra, wiedział, ale się do tej wiedzy nie stosował, bo i po co? Bycie czarującym sobą wychodziło mu najlepiej. Długo się zastanawiał czy powinien przyjść ubrany elegancko, czy po prostu wrzucić na siebie wytarte jeansy i udawać buntownika. W końcu, zaledwie tego ranka stwierdził, że jednak czuje się na garnitur. Był niemal pewien, że gdy dziś wkroczył na posterunek ubrany wyjątkowo elegancko, Henry odetchnął z ulgą i zaczął trzymać kciuki, by ten humor utrzymał się do wieczora. Tak więc stał teraz przy swoim najlepszym kumplu z roboty, ubrany w garniak o kolorze czerwonego wina, białą koszulę i czarny krawat. Jedynie włosy pozostały tak samo nieokiełznane, jak zazwyczaj. Uśmiechnął się szerzej widząc salę. No, odrobina luksusu nikomu jeszcze nie zaszkodziła! Wiedział, że nie była to do końca prawda, ale postanowił wspaniałomyślnie zignorować ten fakt. Słysząc słowa kolegi, niby z oburzeniem przystawił dłoń do piersi – Ja? Niemiły? Nie wiem o co ci chodzi, ociekam uprzejmością – ton głosu zdradził jego rozbawienie – Po za tym, nie wiedziałem, że aż tak pragniesz uwagi! Kawa i pączki co rano dla mojego ulubionego gliny już ci nie wystarczają? – Randy zmienił się w jedną, wielką kulę złego poczucia humoru, oburzenia i przerysowanej gry aktorskiej. Zaraz po tym stwierdzeniu zauważył coś, co zdecydowanie bardziej przykuło jego uwagę. Bufet. Bez słowa ruszył w jego kierunku, tylko raz odwracając się za siebie, by sprawdzić, czy jego kolega aby na pewno podąża za nim.
To nie tak, że potrzebował nadmiernej atencji codziennie i zawsze! To też nie tak, że czegoś zazdrościł pisarzowi. Bo nie zazdrościł! No czego by miał? Utalentowany, przystojny, całkiem kształtna... ciiiii... to już idzie w złym kierunki. Nie ma czego zazdrościć i koniec tematu! Co do pączków to tak, uwielbiał je, choć pewnie nie wszystkie. Miał swoje ukochane za które prawie by zabił, ale wszystkim opowiadał, że się odchudza. Po co? By kupowali mu właśnie te najukochańsze! Czasami nawet to się udawało, innym zaś razem faktycznie wspierali go w odchudzaniu i nic nie dostawał. No ale sama kawa też jest ok! Nie ma co wybrzydzać. Pączka po tajności kupi sobie potem sam. Nie był zakompleksiony, akceptował swe ciało takie jakim było, nie wstydził się go zupełnie. No w końcu biegał, by utrzymać je w dobrej kondycji. Jak miał czas to chodził też na siłownię. Trzeba było ruszać czasami leniwą dupę, co by faktycznie nie było potrzebne to całe odchudzanie i diety. Ruszył za pisarzem, udając przy tym, że to dla niego straszne utrapienie i kara boska! Wyglądał troszkę jak szczeniak idący za swoim właścicielem, a tego porównania nienawidził jeszcze bardziej niż zimnej kawy! Jedno i drugie to czyste zło! Nie do wybaczenia. Dosłownie. -Pragnę atencji tym razem. Kto wie? Może jakiś przystojny pan mnie zauważy i zaprosi na kawę? Jak w jakimś romansidle! A wspominając już o szmatławcach... piszesz coś ostatnio? - uwielbiał książki tej mendy z przodu. Miał je w swoim domu schowane. Tak by Randy przypadkiem o tym nie wiedział. Oficjalnie jak wyżej. Narzekał na jego książki. Dla zasady, tak by nie podnieść ego pisarza jeszcze bardziej.
Xi Shuai
Zachowane wspomnienia: 0%
MOJA HISTORIA TO : Mulan
☆ Zwano mnie : Cri-Kee
☆ Zawód : Trener wokalny
☆ Punkty magii : 132
☆ Wiek : 23 lata
☆ Liczba postów : 8
Re: Sala balowa Sob 24 Lis - 14:02
1
Co on tutaj w zasadzie robił? Ani nie miał żadnego partnera, by pokazać się z nim na czerwonym dywanie i zatańczyć w rytm wspaniałej muzyki, ani nie zaprosił żadnego przyjaciela, coby nie stać pod ścianą niczym ostatnia ofiara, która nie ma co ze sobą zrobić... Mimo wszystko przybył na bal, może bardziej z ciekawości niż z rzeczywistej potrzeby przebywania z ludźmi. Wyciągnął z szafy jakiś stary garnitur, który wisiał na nim niczym na wieszaku i wyruszył w stronę Nibylandii. Wszystko, co zobaczył w środku, zapierało dech w piersiach. Początkowo musiał zatrzymać się na środku i uważnie wszystko przeanalizować, powstrzymując się od ciągłego otwierania buzi z zachwytu. Widział parę znajomych twarzy, jednakże stwierdził, że na razie będzie obserwował całe otoczenie z boku. Tak na wszelki wypadek. Z kieliszkiem szampana przemierzał kolejne metry przez tłum ludzi. Jeszcze nie stało się nic złego, Xi, zachowaj spokój, może dzień dzisiejszy będzie tym, podczas którego nie zrobisz nic głupiego - powtarzał sobie w głowie niczym najświętszą mantrę i... Potknął się o własne nogi. A może to było przez zbyt długie nogawki od garnituru? Zawartość kieliszka wylała się prosto na suknię pani policjant. Reszta alkoholu chlupnęła pod nogi trójce zgromadzonych osób. Kieliszek przeżył. Na szczęście. Chińczyk ściskał go z całych sił w dłoniach, jakby od tego miało zależeć jego życie. - Proszę... - wymamrotał, patrząc na nią przerażonymi, wielkimi oczętami. - Znaczy... Dziękuję... - poprawił się czym prędzej, ale to słowo również mu totalnie nie pasowało. Pokręcił parę razy głową, wprawiając w ruch jasne, i tak już rozczochrane włosy. - Przepraszam! - wypowiedział wreszcie, może nieco zbyt głośno niż powinien, bo osoby znajdujące się w pobliżu odwróciły głowy, by przyjrzeć się dokładniej czerwonemu aż po uszy skrzypkowi. Wspaniale.
Najwyraźniej, zbiorowisko dzieliło się na trzy grupy: buców, męczenników i amatorów darmowego alkoholu z Murphy na czele. Stała gdzieś w kącie, sącząc wino w swojej starej sukience, która odkrywała zdecydowanie zbyt mało, jak na panujące wokół standardy.Chciała załapać się jeszcze na jakąś aferę i oczywiście kawałek Zimmerowskiej pizzy, a potem uciec do domu, by sprawdzić co z ojcem. Miał wreszcie ruszyć tyłek ze swojej kanapy rozpaczy i przyjść tu razem z nią, ale ostatecznie wizja wzięcia prysznica i ubrania garnituru, go przerosła. A szkoda, bo przynajmniej miałaby się do kogo odezwać. Powoli, lustrowała wzrokiem wszystkich zebranych. Większość kojarzyła, choć jedynie z widzenia, nie mogąc dopasować do nich konkretnego imienia. Oprócz Vanbergów i Belfrey'ów, bo te zadarte podbródki i nosy, dało się rozpoznać wszędzie - a przynajmniej tak myślała. Uśmiechnęła się nieco na scenkę z wylanym szampanem na sukienkę jakiejś długonogiej piękności, po czym znów skupiła się na swoim kieliszku.
Magiczny Pył
Zachowane wspomnienia: 100%
MOJA HISTORIA TO : Prastara istota
☆ Punkty magii : 715
☆ Liczba postów : 354
Re: Sala balowa Sob 24 Lis - 17:53
@Nathaniel Bale nie mógł przewidzieć, że jego mocodawcy przewidzieli taki scenariusz i w trakcie zabawy, która całkowicie pochłonęła miasteczko Storyville, umiejscowili kufer w holu galerii, przy stróżówce ochrony. Dementor uśmiechnął się, widząc postawę nowego kontrahenta i poprawił poły wielkiego płaszcza. -Myślę, że nasze kolejne spotkanie nie będzie konieczne. Bardzo dziękuję za gotóweczkę - powiedział, z przyzwyczajenia zdrabniając słowo gotówka, zdradzając swoją słabość do wszelakich skarbów. Całe szczęście, że takich przedmiotów było o wiele więcej - i w takiej walucie dostawał zapłatę. -Jeszcze jedno... - powiedział i sięgnął wgłąb kieszeni. Chwilę musiał poszukać, bo znalazło się tam oczywiście dużo więcej rzeczy niż ta, której szukał. W końcu, po sekundach, trwających niczym godziny, po długich i żmudnych przekopywaniach przez paczkę chusteczek i portfel, znalazł to mosiężne, małe coś. Położył kluczyk na stole i uśmiechnął się szeroko, niczym do przyjaciela, którego dawno nie widział. Wkrótce zrozumiesz - rzucił na pożegnanie i bez słowa zniknął w tłumie.
Dara Watson
Zachowane wspomnienia: 0%
MOJA HISTORIA TO : Legendy Arturiańskie
☆ Zwano mnie : Mordred
☆ Zawód : bodyguard
☆ Punkty magii : 155
☆ Wiek : 29
☆ Liczba postów : 23
Re: Sala balowa Sob 24 Lis - 20:54
Drażniła ją słabość. Ta własna, szczególnie. Nie potrafiła więc przyznawać się do błędów, a w działaniu, powtarzała czynność dotąd, aż uzyskała satysfakcjonujący wynik. Nawet, jeśli po drodze zgarnęła serię upadków. Była uparta do granic możliwości i jeśli czegoś sobie zażyczyła, nie przestawała, dopóki nie osiągnęła celu. Ot, jedna z zajadłych bestyjek, jedna z wielu, wychowana na marginesie społeczności i mimo postawionego na niej - już na początku - krzyżyka - wyrwała się z błędnego koła wzajemnego upadku i upodlenia. Wspięła się za to na jego inny poziom. Imprezy w typie aktualnym, z jednej strony fascynowały ludzi. Gala zebranych w jednym miejscu, "miejskich" celebrytów. Pokazówka kto więcej i kto bardziej. Niewidzialny wyścig po szczeblach, jak szczurki puszczone na lśniący złotem wybieg. Królowie świata?... Z drugiej strony znajdowali sie szarzy mieszkańcy, skupieni na własnych problemach, zawieszeni w dole niekończących się obowiązków, przyziemnych spraw, wiążących nogi tych, którzy próbują marzyć. Na samym dole był margines. Wyrzutki, którym wszystko jedno. Po co niby się starać w straceńczej walce, niby szczeniaki o okruch ze stołu "Panów"? Nie. Nie. Nie. Kiedyś miała się stąd wyrwać. Wiedziała to. A Księciunio miał jej w tym pomóc. Nawet, jeśli jeszcze tego nie był świadomy. Prawdopodobnie nie będzie. Ale wbrew pozorom, łączyło ich więcej, niż mogli przypuszczać. Każde z nich dążyło do sukcesu, zdobycia władzy, która z różnych względów nie była im jeszcze dana. Tę jednak musieli osiągnąć. Wiedziała to, gdy patrzyła w oczy swemu aktualnemu pracodawcy (oczywiście pomiędzy chwilami, w których próbował wyprowadzić ją z równowagi). Miała oko na Bale'a, ale do tej pory, mimo kręcących się wokół niego sylwetek, nie znalazła momentu, w który potrzebował jej wsparcia. Nie podobały jej się co prawda niektóre persony, ale bez wyraźnego sygnału, nie reagowała. Czy była to świadoma decyzja, czy też nie, pozwolił Darze na odrobinę oddechu. Ten, odnalazła przy barze. Mniej obleganym na szczęście, niż większość roznoszących alkohol kelnerów. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że mężczyzna kojarzył się z czymś więcej, niż mgliste wspomnienie. Jakby otaczała go mglista aura, którą znała, ale choć próbowała, nie odnalazła źródła, zrzucając to na karb deja vu. W oku błyskała mu przyjemna dla niej dzikość, niby łownej bestii, która szykowała się do skoku. I wyglądało na to, że większość przyglądających mu się łapczywie kobiet, bardzo chętnie zostałoby jego ofiarą. Niemal się uśmiechnęła na widok kilku wściekłych spojrzeń, jakim stoperowano jej plecy, gdy pojawiła się obok nieznajomego - Jeszcze - powtórzyła równie cicho, co na początku - Rozumiem, że zakładasz dziś plan uskutecznienia tego celu? - mówiła już normalnym tonem. Przekręciła głowę na moment, studiując oblicze mężczyzny. Wyraźny, przystojny profil i spojrzenie, które od początku skupiało w sobie jednocześnie drgające na sali światła, z równoczesnym cieniem, który nadawał źrenicom ostrości. Poruszyła palcami, obracając naczynie o kilka stopni, a wzrok ponownie zawędrował w stronę Księciunia. Wciąż rozmawiał przy stoliku, całkiem zaaferowany rozmówcą - Wolałabym go nie mieć - odetchnęła swobodniej, ale ślepia utkwiła w mężczyźnie. Czy jej profesja była ta oczywista, czy to nieznajomy wykazywał się przenikliwą spostrzegawczością? Nie. Coś więcej. Może był to bezczelny zabieg, ale zlustrowała towarzysza, by wychwycić nieco więcej. Wyprostowana postawa bez charakterystycznego dla większości populacji - garbienia się. Mimo kryjącego się za profesjonalnie skrojonym garniturem, ciało musiało być umięśnione, nawykłe do ciężkich treningów. Walki? Dłoń, w której tkwiła szklanica alkoholu, nie była gładka, ani wypielęgnowała, jak u fircyków z wyższych sfer - Wolny strzelec? - zawyrokowała, ale nie zdążyła doczekać się odpowiedzi. Na horyzoncie pojawiła sie skośnooka piękność, która najwyraźniej znała jej towarzysza - Dara - uścisnęła kobieca dłoń nie siląc się na sztuczne uprzejmości. Z niejasną satysfakcją przyjmując fakt, że nieznajoma nie należała do grona słodkich idiotek, które świergotały na widok przystojnego lica. Nie oczekiwała, że zostanie dziś wciągnięta w dłuższa rozmowę. Ale jak zdążyła zarejestrować, jej towarzysz miał tendencję do przyciągania do siebie gości i ich spojrzeń. Nie lubiła zamieszania wokół siebie, tym bardziej absorbujących jej uwagę akurat wtedy, gdy miała mieć na oku Księciunia. Nie zrobiła nawet kroku cofnięcia, gdy za plecami kobiety pojawił się nowy obiekt, ściągający kolejną dawkę niepotrzebniej uwagi, rozchlapując szampana nie tylko na sukienkę Yue, ale także na jej buty. Przewrażliwiona czujność wysunęła się na pierwszy plan, gdy jasnowłosy jegomość zjawiskowo wyłożył się na parkiecie, jakaś instruktorska i ochroniarska część jej osobowości, kazała jej zareagować. Dwa kroki i była przy chińczyku? Pewnie, może zbyt mocno złapała go pod ramię, dźwigając go do pionu. W dłoni trzymał kieliszek, żadnej broni. Nie był zagrożeniem, więc rozluźniła uchwyt, cofając się krok - Proszę na drugi raz uważać - mruknęła nieco chłodno i odsunęła się, wracając do barowego blatu. Nie potrzebowała wokół zamieszania. To zawsze spraszało niepotrzebne kłopoty. A tych wystarczająco dostarczał jej Bale.
Przykleił się do stolika z przekąskami, sunąc krytycznym wzrokiem po wielkości tego co się na nim znajdowało. Łypnął krótko na salę, ni to w zastanowieniu, ni w ponownej ocenie tego z kim ma do czynienia. Bez zbędnych oględzin zabrał się do uzupełniania własnego, równie niewielkiego co niewygodnego talerza z egzotycznymi wzorami koloru kości słoniowej. Ktoś mógłby pomyśleć, że jako młody dzieciak, Garry musiał być paskudnym żarłokiem o rozmiarach trzydrzwiowej szafy. Miał to głęboko w poważaniu, mówiąc szczerze.
Kanapka, którą pochwycił była zdecydowanie na jego palce za mała. A krawat na szyi zbyt ciasny. Gryzł go tak samo jak myśli o tym, że musi się prezentować. Z krótkiej, acz uważnej obserwacji mógł wysnuć tylko tyle, że większość z nich ma pewne koligacje i spowinowacenia. Można to było z łatwością wyczytać z niewerbalnej komunikacji, ale również – do cholery – faktu, że przecież nikt o zdrowych zmysłach, z własnej woli nie przychodzi na bal charytatywny dwóch największych rodzin tego uroczego miasta. Zamiast roztrząsać kolejną, niezbyt przydatną dla siebie i innych niezainteresowanych myśl, sięgnął po niespecjalnie zachęcającego śledzika. Pech chciał, że ktoś popchnął jego łokieć a rybka zawieszona na końcówce wykałaczki, zamiast na talerz trafiła na pod buty rudej nieszczęśnicy.
- Cholera. – wymruczał rejestrując ruch, który wykonała, zapewne zaskoczona spotkaniem ze złożoną pod jej stopami zdobyczą śledzia i majonezu, rozbryzganego tu i ówdzie, z epicentrum na oślizgłym stworzeniu morskim.
- Podejrzewam, że nie jesteś tym zainteresowana… – spojrzał się na nią i prędko rozejrzał za czymś, co mogło zetrzeć plamę na jej butach i jego honorze.
Wgapiała się w swój kieliszek dobre kilka minut, myśląc o jakiś nieistotnych bzdetach, aż tu nagle coś plasnęło jej pod nogami. Odskoczyła o krok i dzięki bogu miała za sobą ścianę, która uchroniła ją przed wyrżnięciem na ziemię. Nie każdy miał koordynację ruchową godną baletnicy, a w szczególności nie Murphy na szpilkach. Przyjrzała się rybie, po czym podniosła wzrok, lokalizując zamachowca. - Trochę przesadziłeś z majonezem. - Wywróciła oczami, ale na jej ustach zatańczył cień krzywego uśmieszku. W ślad za mężczyzną zaczęła rozglądać się za jakimiś serwetkami, ostatecznie chwytając kilka z sąsiedniego stołu i pozbywając się intruza z podłogi i własnych, nieszczęsnych butów. - Rzut do celu śledziem to twoje hobby, czy po prostu się nudziłeś? - Zlustrowała mężczyznę od stóp do głów, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że skądś go znała. Czy przypadkiem nie pracował na komisariacie? - Chwila moment, to ty próbowałeś mnie przymknąć za jazdę po pijaku? Wiesz, jak wielki... - urwała, marszcząc brwi. -Albo to nie ty. Tamten dupek był bardziej... - Zaczęła machać rękami, rysując w powietrzu niezidentyfikowane kształty i ostatecznie nie kończąc zdania. On rzucał rybami, ona zachowywała się jak wariatka - wychodziło na to, że nieźle się dobrali.
Helen Belfrey
Zachowane wspomnienia: 0%
MOJA HISTORIA TO : Rodzina Belfrey
☆ Zwano mnie : Babunia Helen
☆ Zawód : Honorowy członek zarządu banku
☆ Punkty magii : 3
☆ Wiek : 89
☆ Liczba postów : 3
Re: Sala balowa Nie 25 Lis - 0:19
Babunia Belfrey była jedną z najcieplejszych i najukochańszych osób na całej kuli ziemskiej. Nic więc dziwnego, że to jej przypadł zaszczyt odsłonięcia pamiątkowej tablicy z podziękowaniami dla rodzin założycielskich miasta. Wszyscy mieszkańcy chcieli im podziękować za to, że to miasteczko mogło działać i funkcjonować w taki sposób, że przetrwało do dnia dzisiejszego. Alfred pomógł Helen wejść na podest, a potem wycofał się do tyłu, dając kobiecie mówić. - Kochani. To zaszczyt móc świętować kolejne święto dziękczynienia wraz z wami i waszymi rodzinami. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak raduje się moje serce widząc nas wszystkich, pięknie wystrojonych, w tym pięknym miejscu.- uśmiechnęła się szeroko.- Dzięki uprzejmości rodziny Mills, możemy odkryć przed wami to, co ufundowaliście wy, mieszkańcy, w podzięce naszym założycielom za to, że możemy żyć w tym pięknym miasteczku. Teraz odkryję przed wami tablicę, która będzie tutaj już na zawsze. Ludzie klaskali, a w tym czasie Helen sięgnęła po sznurek, żeby za niego pociągnąć. Nie wiedziała jednak, ze ściągnie nie tylko kotarę, ale również wieko z trumny Śnieżki, które po zetknięciu z podłogą rozbiło się w drobny mak. Nikt nie spodziewał się tego, że wydostanie się z niego cząstka magii, która obejmie cały obiekt swoim polem rażenia. Każdy będący na sali nagle w swojej głowie zobaczył jedno wspomnienie związane ze światem bajkowym. Co więcej, magia była na tyle silna, że wciągnęła parę osób magicznego świata. Tymi osobami są: @Thia Zimmer, @Felix Belfrey, @Trixie Bell, @Lance Vanberg, którzy dobrze się bawili oraz jedną osobę z załogi pracowniczej, a mianowicie @Haley Gale. Któż mógł wiedzieć, że to się wydarzy? Nikt jednak nie zorientował się, że te osoby zniknęły, a zajęci byli swoim wspomnieniem.
Każdy z uczestników otrzymuje dowolne wspomnienie ze swojej bajki, ale nie jest to równoznaczne z przywróceniem jednej gwiazdki pamięci! Dodatkowo osoby, które trafiły do magicznego świata, jeśli będą chciały wrócić to będzie też taka możliwość! Muszą to tylko oznaczyć w pierwszym poście w bajkowym świecie, że nie chciały się tam znaleźć!
Akihide Yuuto Kuroda
Zachowane wspomnienia: 0%
MOJA HISTORIA TO : Mulan
☆ Zwano mnie : Shan Yu
☆ Zawód : makler giełdowy
☆ Punkty magii : 133
☆ Wiek : 29
☆ Liczba postów : 6
Re: Sala balowa Nie 25 Lis - 9:29
Aki pojawił się na balu tuż przed przemową pani Belfrey. Nie był sam, oczywiście towarzyszył mu, jak na każdej takiej okoliczności jego ojciec. Nie czułby się dobrze bez niego, mimo, że dzieckiem przestałby wiele lat temu. Nie odzywał się do nikogo, wykonał jedynie parę uprzejmych ukłonów w stronę osób, które mógł kojarzyć, nawet z widzenia. Nic więcej. Nic konkretnego jednak. Klaskał razem z innymi, nauczył się w końcu reagować poprawnie, tak jak powinien. By nie wybijać się znacznie z tłumu. To było potrzebne do w miarę normalnych relacji z ludźmi. Choć pewnie wolałby tego unikać, bardziej niż ognia. Tak jak inni klaskał i podobnie jak wszyscy, tym razem jednak w naturalniejszym odruchu, był zaskoczony całym obrotem spraw. To miał być bal, a nie prezentacja trumny. Co to właściwie było? Gdyby wiedział, że wszystko obierze taki właśnie obrót, zapewne nigdy by nie wychodził z domu. Wpatrywał się jak zahipnotyzowany w swego ojca, szukając w nim pomocy i wsparcia. Milczał jednak. Po chwili jedynie zamknął oczy, próbując się skupić na rozmowie bardziej prywatnej, wewnętrznej. Musiał się uspokoić i wszystko sobie poukładać. Nie było to jednak takie proste. W jego głowie pojawił się straszna wizja. Coś leciało w jego kierunku. Nie był do końca w stanie stwierdzić co to jest. Zauważył jednak, że część jego ubrania jest zablokowana, a on sam nie może uciec. Był na jakimś dachu chyba, czy czymś podobnym. Nie był w stanie stwierdzić. Zbyt był skupiony na czymś innym. Czy poczuł strach? Czy samą nienawiść? Ostatnie próby szukania rozwiązania z sytuacji? Jakiejś ucieczki? Ale to wszystko działo się tak szybko. Coś go z wielką siłą uderzyło. Nastał ból, a potem ciemność. Co to właśnie było? Przecież nigdy nie pojawiał się w takiej sytuacji. Nigdy czegoś takiego nie przeżył. To absurdalne, dziwne, nawet jak na niego.
Noel Vanberg
Zachowane wspomnienia: 0%
MOJA HISTORIA TO : Królowa Śniegu
☆ Zwano mnie : Kai
☆ Zawód : uczeń
☆ Punkty magii : 32
☆ Wiek : 18
☆ Liczba postów : 10
Re: Sala balowa Nie 25 Lis - 15:31
[1]
Noel nie kwestionował decyzji dziadka. W prawdzie zastanawiał się dlaczego dziadek, co roku do spółki z Belfreyami organizuje pod pretekstem Dnia Dziękczynienia wielki spęd mieszkańców miasta, ale gdy już przyszło, co do czego, jako jeden z pierwszych akceptował pomysł patriarchy rodu. Co roku uśmiechał się, gdy dziadek zaczynał wspominać o nadchodzącym święcie. Tak nieładnie uśmiechać. Wrednie. Może w tym roku dziadek zgodzi się przyprawić szampan dla Belfreyów arszenikiem? Ostatni toast i problem z głowy. Któryś z Vanbergów marudził, że problem nie zniknie; przeciwnie stanie się bardziej palący, bo będzie policja i wścibscy dziennikarzy, będzie śledztwo i oblężenie rodzinnego domu przez telewizyjne kamery. Noel musiał przyznać, że faktycznie byłoby to dość kłopotliwe, chociaż jakby dali jednym i drugim w łapę, to może uciszyliby całą sprawę. Czas szybko przeleciał. Ani kto się obejrzał kiedy przyszło Święto Dziękczynienia. Jak przystało na dobrze wychowanego i grzecznego (ktoś ośmielał się wątpić, że był dobrze wychowany i grzeczny?) młodego człowieka włożył elegancki garnitur, przyczesał włosy, a następnie udał z resztą rodziny do hotelu Millsów. Tak jak należałoby się tego spodziewać, pojawiło się sporo osób. Kto by tam nie chciał najeść się i napić na koszt najbogatszych rodzin? Odmówiliby chyba tylko jacyś naiwniacy. Akurat w momencie, gdy Noel pokazał się w sali balowej, dziadek Alfred pod ręką z tą starą plotkarą Belfrey wchodzili na podest z mikrofonem, więc nie było czasu na rozglądanie się, kto jeszcze zjawił się na uroczystości. Uważnie wysłuchał przemówienia starszego mężczyzny. Atrakcje, tak? Ciekawe co to za atrakcje. Noela nigdy nie interesowały merytoryczne aspekty przygotowywania wspólnej imprezy. Zazwyczaj zajmowali tym jego rodzice, ciotki, wujowie czy dorośli kuzyni. Nie widział nawet dzisiejszego programu dnia. Po oficjalnym przemówieniu zapanowała luźna atmosfera. Goście przechadzali się po sali. Pili, jedli i prowadzili między sobą nieobwiązujące rozmowy. Noel również spacerował po pomieszczeniu, trzymając się z dala od okolic, w których przebywali Belfreyowie. Nie daj Boże, jeszcze któryś zechce podejść i przywitać się z nim po ludzku. Co wtedy? Trzeba będzie wzbić się na wyżynny uprzejmości i "cieszyć się" ze spotkania ze członkiem znienawidzonej rodziny. Sztuczna uprzejmość wobec Belfreya była męcząca. Noel cicho westchnął i... nagle zatrzymał się w pół kroku. A ten tu czego?! Wpatrywał się intensywnie w @Lance Vanberg jakby nie mógł uwierzyć własnym oczom, że widzi kuzyna - zdrajcę. Nie było go tyle czasu w mieście, aż zjawił się na Świecie Dziękczynienia, jak gdyby nigdy nic. Pewnie zrobił to celowo. Specjalnie przyjechał na Święto, żeby napsuć dziadkowi Alfredowi krwi. Noel żałował, że nie zabrał ze sobą jakieś bazooki, tudzież zwykłej strzelby ojca. Przydałaby się mu w tej chwili. Wywalił w kierunku kuzyna język. Było to dziecinne, niepoważne zachowanie, ale niech ma chociaż taką satysfakcję. Odwrócił się plecami do baru i poszedł poszukać przyjemniejszych widoków. Gdzieś po drodze niemal wpadł na @Olivier Vanberg. Lance najwyraźniej nie był jedyną osobą, która postanowiła dzisiaj powkurzać @Alfred Vanberg. Serio? Poważnie? Powycierane dżinsy i trampki? Czy ten Olivier nie miał w szafie żadnych ciuchów oprócz dżinsów i trampków? Nawet Noel, któremu wpadały do głowy ekscentryczne pomysły, wiedział lepiej. Na przyjęcie dziadka nie przychodziło się w starych dżinsach i trampkach. - Zgubiłeś gdzieś klucze do szafy z ubraniami, Oli? - zadał @Olivier Vanbergniewinne pytanie. Dziadek nie poświęcił swojemu niestosownie ubranemu wnukowi zbyt wiele uwagi. Podszedł do @Helen Belfrey i pomógł jej wleźć na podest, dając tym samym do zrozumienia, że szykuje się coś ważnego. Kobieta z dumą wygłosiła krótką mowę, a następnie pociągnęła za sznurek. Nie wszystko potoczyło zgodnie z planem, gdyż wraz z kotarą na ziemię zsunęło się wieko czegoś, co z wyglądu przypominało trumnę. Odgłos roztrzaskującego się szkła zagłuszył pozostałe dźwięki na sali. Noelowi przez ułamek sekundy zdawało się, że nie istnieje nic, prócz hałasu wywołanego rozbijającym się wiekiem. Ten dźwięk. Rozbijającego się kruchego przedmiotu. Był znajomy.
- Oh, nie! - krzyknęła z rozpaczą dziewczynka. Gerda, miała na imię Gerda - To był mój ulubiony! Przez chwilę wpatrywali się w milczeniu w podłogę po której walały się roztrzaskane kawałki kubka. Białe kawałki z ręcznie malowanym delikatnym niebieskim wzorkiem w kwiaty. Kuchnia babci Gerdy zazwyczaj pachniała świeżo wypiekanym chlebem, suszonymi ziołami i palonym drewnem. Było to bardzo przytulne pomieszczenie. W kącie stał kaflowy piec, pod oknem krzesła i stół zasłany koronkowym obrusem. W chłodniejsze, zimowe dni miło spędzało się tu czas na pogawędkach i picie ciepłej malinowej herbaty. - Jestem taką niezdarą! - nie przestawała lamentować Gerda. - Na pewno znajdziesz sobie drugi ulubiony kubek - odpowiedział dziewczynce. Spojrzała na niego tymi dużymi, ładnymi niczym u sarenki oczętami, w których lśniły łzy. - Ale ten dostałam od ciebie. Gerda już taka była. Przejmowała się drobiazgami i przywiązywała do rzeczy o sentymentalnej wartości. Dlatego polubił ją od razu, gdy po raz pierwszy się spotkali. Dlatego tak bardzo cenił sobie jej towarzystwo. Dlatego była jego...
Kian Grand
Zachowane wspomnienia: 0%
MOJA HISTORIA TO : Nowe szaty króla
☆ Zwano mnie : Kuzco
☆ Punkty magii : 1
☆ Wiek : 22
☆ Liczba postów : 7
Re: Sala balowa Nie 25 Lis - 18:00
Nie ma to jak wparować w połowie imprezy! Kian wszedł zaraz po tym jak Pani Belfrey zakończyła swoją przemowę. Zauważył, że wszyscy byli jakoś dziwnie skołowani. Co to za drętwa impreza? Trzeba by ją chyba trochę rozkręcić! Mężczyzna zaczął kręcić się po sali wpatrując się w twarze gości, niektórzy patrzyli z niedowierzaniem w przestrzeń a inni mamrotali coś pod nosem. Dzisiejsze przemówienia wywarły na nich aż takie wrażenie? To chyba nawet lepiej, że postanowił "elegancko" się spóźnić, nie przepadał za przygnębiającymi bzdetami. Na sali było niesamowicie nudno, jednak ciekawił go dalszy ciąg wydarzeń. Postanowił usiąść n krześle pod ścianą i obserwować zebranych. Uznał, że będzie to niesamowicie zabawne, kiedy wszyscy się ockną i będą mieli takie zdezorientowane miny. Oby było to warte czekania!
Olivier Vanberg
Zachowane wspomnienia: 0%
MOJA HISTORIA TO : Alicja w Krainie Czarów
☆ Zwano mnie : Kot z Cheshire
☆ Zawód : uczeń
☆ Punkty magii : 143
☆ Wiek : 18
☆ Liczba postów : 12
Re: Sala balowa Nie 25 Lis - 19:02
To nie tak, że Olivier kompletnie nie miał pojęcia, jak wypadałoby ubrać się na przyjęcie dziadka. Prawdopodobnie lata wciskania go na siłę w dziecięce garniturki utrwaliły w nim wiedzę, że - przynajmniej w mniemaniu większości rodziny - tak właśnie powinno się ubrać tego konkretnego dnia. Doskonale wiedział, czego oczekiwali od niego pozostali Vanbergowie i jak powinien się zachowywać, żeby ich oczekiwania spełnić. Po prostu... jakoś nie widział w tym zbyt wiele sensu. W spełnianiu oczekiwań świetnie sprawdzali się inni. Choćby taki @Noel Vanberg, idealny przedstawiciel rodziny wśród młodszego pokolenia. Nawet jednak patrząc na kuzyna - a może raczej tym bardziej - Olivier jakoś nie mógł pojąć, po co to wszystko. Po co na siłę dopasowywać się do wymagań innych, kiedy nie widziało się w tym żadnego głębszego celu? Stąd prawdopodobnie przekonanie Oliviera, że ani w dżinsach, ani tym bardziej w trampkach, nie było absolutnie nic złego. Przynajmniej było mu wygodnie. A fakt, że taki strój nijak nie pasował do okazji tylko dlatego, że ktoś tak powiedział... Kto by się tym przejmował? Dokończył pochwycony wcześniej kawałek pizzy, odwracając się w stronę kuzyna, kiedy ten się odezwał. Na moment uniósł lekko brwi w geście zdziwienia, by następnie parsknąć krótkim śmiechem. - Poważnie, Noel...? Zamykasz swoją szafę na klucz? - rzucił, chyba jednak nie do końca odpowiadając na pytanie tamtego. Ale też nie sądził, żeby jego kuzyn rzeczywiście spodziewał się jakiejś sensownej odpowiedzi. Zresztą... jak można byłoby odpowiedzieć sensownie komuś, według kogo szafa z ubraniami powinna być zamykana na klucz? I chociaż przez moment miał ochotę dodać do swojej wypowiedzi coś jeszcze, wstrzymał się z tym jeszcze przez chwilę, mimowolnie odwracając spojrzenie w kierunku, z którego dobiegł głos Helen Belfrey, która właśnie zamierzała odsłonić jakąś mało ciekawą tablicę. Uznawszy temat za niezbyt interesujący, już odwracał się ponownie w stronę kuzyna, kiedy dźwięk tłuczonego szkła skutecznie sprawił, że zupełnie zapomniał, co właściwie miał zamiar powiedzieć... Na krótką chwilę sala balowa zniknęła, a zastąpił ją las. Nie taki znów zwyczajny, co mogłyby sugerować fantazyjnie powykręcane drzewa, czy nietypowe odgłosy dobiegające gdzieś z oddali. Jego nie interesowały jednak te dźwięki - znał je dość dobrze, by potrafić je ignorować i wiedzieć, że chociaż brzmiały dość niepokojąco, nie zwiastowały niczego złego. Kołysząc beztrosko ogonem, z poziomu gałęzi obserwował niepozorną blondynkę, która właśnie oddalała się wskazaną przez niego ścieżką. Nie powinno go to interesować, jednak podświadomie wiedział, że kiedy zwróciła się do niego z prośbą o wskazanie drogi, powinien zachować się nieco inaczej. Teoretycznie nie było jeszcze za późno. Mógłby przecież porzucić swoje wygodne miejsce i powiedzieć jej, że... - Powinna iść w drugą stronę - stwierdził na głos, dopiero po krótkiej chwili orientując się, że wbrew wcześniejszemu wrażeniu wciąż był w sali balowej. I że nie miał pojęcia, co właściwie wydarzyło się przed momentem.
Nathaniel Bale
Zachowane wspomnienia: 0%
MOJA HISTORIA TO : Hobbit
☆ Zwano mnie : Smaug
☆ Zawód : Przedsiębiorca, właściciel galerii w Storyville
☆ Punkty magii : 139
☆ Wiek : 30
☆ Liczba postów : 17
☆ Nabyte przedmioty : Brak
Re: Sala balowa Nie 25 Lis - 23:38
Uniósł jedną brew wyżej, lecz to wystarczyło by na gładkim czole pojawiło się kilka fałdek. Takiej transakcji jeszcze nie zdarzyło mu się w życiu przeprowadzić. Nie umiał powiedzieć, czy jest szczęśliwy z tego co udało mu się pozyskać, czy też zły z tego jak go potraktowano. Zmieszanie - tak, to uczucie go przepełniało w chwili gdy siedząc przy stole już sam wpatrywał się w podsunięty klucz. Ostatecznie Nathaniel schował list potwierdzający autentyczność do wewnętrznej kieszeni marynarki, tak samo jak darowany klucz. Wolnym krokiem podążył w głąb sali wypatrując kogoś z usługi lawirującego z pełnymi kieliszkami szampana. Gdy zdobył lampkę musującego złota stanął przed podestem na którym zaczynało się coś dziać. Przebiegła starowinka wpełzała ze wsparciem na wzniesienie zabierając głos wypełniając kolejny z wielu założeń dzisiejszego wydarzenia. Wszystko przebiegało zapewne według założeń do momentu w którym płyta nie runęła na podłogę. Rozlała kaskadą rozprysków, drobnego miału. Odłamki migocząc rozganiały padające na nie światło...
...złoto. U stóp miał podłogę składającą się z niewyobrażalnej ilości usypanego kruszcu, którego ciężar przelewał się w załamaniach zrogowaciałej skóry kojąc, opływając, delikatnie pieszcząc. Podbrzusze ocierało się o kolejne, nieregularnie usypane skarpy. Kończyny z szemrzącym dzwonieniem zapadały się w nieskończonej toni bogactwa wijąc się pod ciężkim ciałem, szukając najlepszego dla niego ułożenia. Kolana ugięły się, a ciało ułożyło się z wygodą. Łeb z umiłowaniem legną na plątaninie złotych wisiorów z diamentami i perłami. Gdzieś w kącie pobłyskiwała złota misa odbijająca nieśmiałe światło. Spoglądał w nią dostrzegając swoje, gadzie ślepie.
Oszołomiony zamrugał po kilkakroć. Popatrzył na upitą do połowy zawartość szampana. Pewnym gestem odsunął je od siebie wciskając najbliżej niego stojącemu człowiekowi.
Geralt Row
Zachowane wspomnienia: 0%
MOJA HISTORIA TO : Wiedźmin
☆ Zwano mnie : Geraltem z Rivii
☆ Zawód : Stróż prawa
☆ Punkty magii : 59
☆ Wiek : 35 lat
☆ Liczba postów : 19
Re: Sala balowa Pon 26 Lis - 0:28
Szczęście, oprócz śledzia, nawarzonego majonezu i butów nieznajomej kobiety, nikt inny nie ucierpiał. Garry zdążył chwycić w dłoń kilka serwetek, lecz rudowłosa uprzedziła go w zamiarze. Tyle było z tego przereklamowanego, dżentelmeńskiego odruchu pozbycia się problemu w samym zarodku jej upaćkanych szpilek. Odstawił talerzyk z nieskonsumowaną jeszcze, mikroskopijną kanapeczką i przekręcił głowę.
- Czy ja wiem… – podrapał się po karku. Przyglądał się jak sięga do śledzia i zdobiących jej stopy pantofelków. Kucnął po chwili i podał kobiecie czyste serwetki. Przejął za to zawiniątko będące rozmoczonym truchłem śledzia.
- Właśnie próbowałem rzucić nim w gospodarza, nawinęłaś się akurat na celownik. – odparł przyciszonym i całkiem poważnym tonem. Na ustach Geralta pojawił się nieprędko krzywy grymas, który zdaje się imitował półuśmiech. – Nigdy nie mogę wyczuć momentu rozpoczęcia bitwy na jedzenie. – powrócił do poprzedniej miny zatwardziałego twardziela. Tak naprawdę nie przepadał za marnowaniem jedzenia, ale nie musiał tego dodawać.
Zanim jakkolwiek zareagowała, zanim zdążył przetworzyć kolejne słowa wypływające z jej ust, sama odpowiedziała sobie na pytanie. Zarejestrował kilka dodatkowych informacji, które można było uznać za mini historię, w trakcie której zmarszczył brwi, nos a oprócz tego pozbył się śledzia w głębinach stojącego nieopodal kosza.
- Pamiętałbym raczej. – odparł nie dodając nic więcej. Może faktycznie chciał ją zatargać za kratki?
Dalszą rozmowę, która niechybnie prowadziła do przedstawienia się, przerwała im Helen. Wszystkie spojrzenia zostały skierowane na podest, który zajęła. Niewiele rozumiał z tego co mówi, bo nie interesował się wcześniej tematem wcale a wcale. Miał zwyczajnie ważniejsze rzeczy do roboty niż te pierdoły związane z ratuszem i zadowoleniem społecznym. Dopóki nie robili sobie krzywdy miał to gdzieś. To akurat leżało w granicach jego obowiązków. Klaskał jak inni, kiedy odsłaniała tablicę upamiętniającą. Nie wiedział czy innym, tak jak mu, zaparło dech w piersiach. Bynajmniej od podniosłości chwili.
Ciemność i duszność uderzyły w niego falą jakiej się nie spodziewał. Słyszał bicie własnego serca, które niczym pociąg, właśnie zaczynało swój bieg po nieznanych i wyboistych torach. Uczucie, które nim zawładnęło było dziwne. Czuł zapach wiosny, delikatność czyjegoś dotyku, od którego już nigdy nie chciał się uwolnić.
Geralt otworzył oczy drażnione przez powieki grą światłocienia. Zobaczył nad sobą liście, kalejdoskop migoczących w słońcu liści. Zobaczył ciężkie od jabłek gałęzie. Na skroni i policzku czuł delikatny dotyk palców. Palców, które znał. Które kochał tak, że aż bolało. Czarne kosmyki, zapach bzu i agrestu otulały go do snu, z którego w jej ramionach nie chciał się wybudzać.
Wypuścił powietrze i rozejrzał się po sali z niepokojem. Co do cholery? Znów był tam gdzie wcześniej. Przeszedł go zimny, dziwny dreszcz. Chwilowe majaki odeszły na dobre, ale nie mógł się wyzbyć tego uczucia, które ukrył na razie z tyłu własnej głowy. Położył dłoń na karku, odsuwając od siebie wrażenie obecności jeszcze jednej osoby.
Nie bądź pizdą Geralt, powiedział sobie w myślach. Uśmiechnął się niemrawo do stojącej niedaleko rudowłosej kobiety. - Garry Row. – rzucił wyciągając dłoń w kierunku Murphy.
Kirby Powell
Zachowane wspomnienia: 0%
MOJA HISTORIA TO : Gnijąca Panna Młoda
☆ Zwano mnie : Gnijąca Panna Młoda
☆ Zawód : kelnerka i tancerka erotyczna
☆ Punkty magii : 187
☆ Wiek : 24
☆ Liczba postów : 90
Re: Sala balowa Pon 26 Lis - 3:23
Kirby przylazła na salę wraz z @Trixie Bell, bo sądziły, ze coś wydarzy się ciekawego. Oczywiście w momencie, kiedy Helen Belfrey wygłaszała swoją mowę, dziewczyny jej nie słuchały. Były zajęte gadaniem o nowej fryzjerce, której Kirbs chciała oddać swoje włosy, a wiadomo, że to jedna z cenniejszych rzeczy u każdej kobiety. Nagle staruszka chciała coś pokazać, pociągnęła za sznurek i JEB, ściągnęła jakiś wielki przedmiot. Powell myślała, że już po tamtej, ale okazało się, że jednak cudem uniknęła śmierci, a to wieko rozbiło się o podłogę. Powstała dziwna atmosfera, a Kirby doznała retrospekcji. Było ciemno. Żyjąc w Hadesie nie można było odróżnić dnia od nocy, a dni od miesięcy. Gnijącej wcale to nie przeszkadzało. Nienawiść, która coraz bardziej zalewała jej zepsute serce stała się źródłem jej mocy. Tak, opanowała to. Nareszcie udało jej się znaleźć coś, co wywołuje przypływ mocy, którą może wykorzystać przeciwko innym. Musi niestety posiadać do tego różdżkę, ale to nic. Liczyło się, że niedługo będzie mogła się zemścić. Właśnie spacerowała przy brzegu, gdzie błąkały się potępione duszy. Czasami Gnijącej było ich żal, ale było to tylko chwilowe i tak jak szybko przychodziło, tak szybko odchodziło. Nagle, ktoś dotknął jej ramienia. To jakiś zbłąkany wędrowiec. Strąciła z pogarda jego rękę i uśmiechnęła się szeroko. - Cieszę się, że wasz plugawy naród wreszcie wymrze i każdego z was spotka to, na co zasługujecie. Wieczne katusze. Jeśli zobaczysz Hadesa, to wierz mi. On to zdecydowanie łagodniejsza wersja mnie.- zaśmiała się szyderczo i ruszyła przed siebie, rozkoszując się ciemnością, którą kochała. Chwilę zajęło Kirby zorientowanie sie co to było. Nie miała pojęcia, skąd pochodziło to wspomnienie, ale czuła, ze to była ona. Tylko dlaczego gniła niczym rozkładające się zwłoki? I dlaczego była aż taką suką? Rozejrzała się po ludziach i zauważyła @Lacey Belfrey i podeszła do niej, ciągle rozglądając sie za Trixie, do której zaczęła wysyłać smsy. - Lacey, co tu się wydarzło?
Alfred Vanberg
Zachowane wspomnienia: 0%
MOJA HISTORIA TO : Rodzina Vanberg
☆ Zwano mnie : Surowy dziadek
☆ Zawód : Ordynator szpitala
☆ Punkty magii : 6
☆ Wiek : 90
☆ Liczba postów : 6
Re: Sala balowa Pon 26 Lis - 13:11
Alfred miał naprawdę ciężkie życie ze swoją rodziną. Chciał tak jak swój ojciec trzymać całą familie razem, ale oni się buntowali. Naprawdę, on nawet sobie nie wyobrażał, żeby zachowywać się tak jak jego wnuki. Z Lancem nie rozmawiał, bo nie mógł uwierzyć, że jego wnuk nie poszedł na medycynę. To było dla niego gorsze niż jakby ktoś napluł mu w twarz. Tradycja rodzina została zaburzona. Miał nadzieję, że żaden z jego wnuków już nic nie zrobi. Jednak pojawił się @Olivier Vanberg, którego strój pozostawiał wiele do życzenia. Alfred nie mógł tak tego zostawić, od razu jak go zauważył to ruszył w jego kierunku, a tego nie dość, że ubrał się jak łachman to jeszcze dodatkowo bez żadnej kultury jadł pizzę. Bez talerza i sztućców. - Olivier, jak ty mogłeś przyjść tutaj w takim stroju? Mam nadzieje, że gdzieś masz ze sobą rzeczy na przebranie, bo ewidentnie była umowa, że każdy przychodzi elegancko ubrany.- zasyczał, patrząc na niego.- Najnudniejsza część? Dlaczego wy wszyscy testujecie moją cierpliwość? Potem jak Helen przemawiała i nagle spadło wieko, Alfred się wystraszył, że to może zaburzyć cały ich harmonogram na dzisiejszy wieczór! On wszystko zaplanował i na pewno nie było to rozbijanie szkła na środku sali!
Olivier Vanberg
Zachowane wspomnienia: 0%
MOJA HISTORIA TO : Alicja w Krainie Czarów
☆ Zwano mnie : Kot z Cheshire
☆ Zawód : uczeń
☆ Punkty magii : 143
☆ Wiek : 18
☆ Liczba postów : 12
Re: Sala balowa Pon 26 Lis - 18:56
Już w przyszłym roku Olivier mógł więc podzielić los starszego kuzyna i zostać całkowicie wykluczonym z rodziny, bo jednak też jakoś wciąż nie planował wybierać się na medycynę. Rodzice jeszcze o to walczyli. Nadal łudzili się, że być może coś z tego będzie, że jednak pewnego dnia ich syn rzeczywiście nagle wydorośleje, zmieni swoje poglądy, postawę i stanie się kolejnym idealnym Vanbergiem. Niestety, raczej nic nie wskazywało na to, by kiedykolwiek coś podobnego rzeczywiście miało nastąpić. Zamiast tego miał być jeszcze jednym Vanbergiem, który umyślnie wyłamie się z rodzinnej tradycji. Jeszcze zanim nastąpiło zamieszanie wywołane przez Helen, wywrócił wymownie oczyma na to, co mówił @Alfred Vanberg. Poważnie? Miałby mieć ze sobą cokolwiek na przebranie...? To brzmiało chyba jeszcze bardziej absurdalnie niż pomysł Noela, że szafa mogłaby być zamykana na klucz. - Niestety, chyba nie dotarła do mnie ta informacja. Albo po prostu nikt nie umawiał się konkretnie ze mną. Zresztą... tak jest wygodniej - stwierdził, zdecydowanie nie tracąc pogodnego nastroju i wciąż uśmiechając się do dziadka, jakby rzeczywiście zupełnie nic się nie stało. No bo właściwie... nie stało się, prawda? Po prostu nie miał na sobie garnituru. A jedzenie pizzy sztućcami uważał za wymysł kompletnych psychopatów. I chyba każdy normalny powinien się z nim zgodzić. I chociaż można byłoby mieć nadzieję, że późniejsza chwila dezorientacji, jaka miała miejsce po zrzuceniu przez Helen wieka szklanej trumny, mogłaby sprawić, że Olivier przynajmniej raz w życiu ugryzłby się w język, to... nie, niestety. Potoczywszy spojrzeniem dookoła i przez moment starając się zrozumieć, co właściwie wydarzyło się przed chwilą, ostatecznie zatrzymał znów wzrok na głowie rodziny. Przy okazji beztrosko wzruszył ramionami, przypomniawszy sobie jego ostatnią wypowiedź. - Układanie najnudniejszych na świecie przemówień to dopiero testowanie cierpliwości innych... - stwierdził, kiedy już wcześniejszy uśmiech powrócił na jego twarz. Bo przecież nie miał nic złego na myśli, nie? Stwierdzał tylko fakt. - Czyli w sumie wychodzi na to, że uczymy się od najlepszych. Przykład idzie z góry, czy jakoś tak. Tak, zdecydowanie powinien potrafić się czasami zamknąć. Ale nie potrafił. I nic nie wskazywało na to, by kiedykolwiek miało się to zmienić, więc... chyba pozostawało jedynie się przyzwyczaić.
Coroczny bal z okazji Święta Dziękczynienia był tradycją. W Storyville wiele osób z niecierpliwością czekało na to wydarzenie. Ale Cornelia nigdy nie była na tej imprezie. Była młoda, więc rodzice zwyczajnie nie pozwalali jej przychodzić. Sami oczywiście byli co roku, ale Cori nawet nie miała pretenji. Nigdy jej nie ciągnęło na ten spęd, chociaż trochę ją ciekawiło jak to jest na takim balu. Nie przyznawała się do tego, ale tak naprawdę chciała iść i doświadczyć tego wszystkiego. I jakie było jej zdziwienie, gdy otrzymała od rodziców piękną suknię balową. Nie mogła powstrzymać pisku radości. Ucałowała rodziców, szczęśliwa. Pewnie cały wieczór będą mieć na nią oko, no i oczywiście nie będzie pić żadnego alkoholu. Nie malowała się jakoś mocno. Nałożyła wyjątkowo podkład i puder na twarz, trochę różu na policzki i wyszczotkowała rzęsy maskarą. Błyszczyk na usta i heja. Była młoda, nie musiała się sztucznie "wypiękniać" i nakładać kilo szpachli. Rozpuściła włosy, które falowały jej, lekko dotykając ramion. Sukienka miała kolor indygo i ładnie kontrastowała z jej bladą cerą. Była prosta, lekko rozkloszowana, sięgająca ziemi. I tak wystrojona ruszyła do samochodu. Razem z rodzicami zajechała po przyjaciółkę ze szkoły. Okazało się, że ona również idzie, więc postanowiły trzymać się tam razem. Weszły do środka jeszcze przed wszystkimi przemowami, także właściwie nic nie straciły. Jej rodzice również wystrojeni poszli swoją drogą, zostawiając nastolatki same. I tak nie odnaleźliby wspólnych tematów, a po co psuć sobie nawzajem wieczór? Dziewczyna wyszczerzyła się do przyjaciółki. - Byłaś już kiedyś na tym balu? - zapytała, podekscytowana. Obserwowała ludzi i zobaczyła parę znajomych twarzy. Machała albo kiwała głową w ramach powitania. Podeszły do baru i zamówiły koktajle bezalkoholowe, a potem Babunia Belfrey zaczęła przemówienie. Ta rozkoszna kobieta była uwielbiana przez większość ludzi w tym mieście. Gdy odkryła pamiątkową tablicę, Cornelia również zaczęła bić brawo. Ale potem zdarzyło się coś dziwnego.
Znalazła się jakby w innym świecie. Zobaczyła kota przy nodze, który wpatrywał się w nią jak w obrazek, a zaraz potem stanęła przed nią upiorna postać. Mimowolnie wzdrygnęła się na ten widok, bo osoba była wyjęta żywcem z horroru. Zniekształcona twarz, czarne jak smoła oczy i wzorst koszykarza. Nie mówiąc już o tym, że była ubrana niczym w prześcieradło. Wyciągnęła ku niej ręce z paskudnym szeptem, mrożącym krew w żyłach "Sabrina". Po wypowiedzeniu jakiejś formułki, potwór zaczął wić się jakby z bólu, a potem rozpadł się na kawałki. Fragmenty jego ciała wpadły na dziewczynę, ale ona tylko się uśmiechnęła.
A potem znów była w tej samej sali. Pokręciła głową z niedowierzaniem, nie bardzo rozumiejąc co się właśnie stało. Spojrzała na swoją przyjaciółkę z niepokojem. - Wszystko w porządku? - zapytała, obserwując jej reakcje. Czy tylko Cori miała takie dziwne wizje? Każdy tutaj wyglądał trochę jakby ducha zobaczył, ale czy może przyklejać temu jakieś znaczenie? @Veronica Sparkle
Dara Watson
Zachowane wspomnienia: 0%
MOJA HISTORIA TO : Legendy Arturiańskie
☆ Zwano mnie : Mordred
☆ Zawód : bodyguard
☆ Punkty magii : 155
☆ Wiek : 29
☆ Liczba postów : 23
Re: Sala balowa Pon 26 Lis - 23:41
Dźwięki, które rozlewały się po całej, balowej sali przypominały niejasne, wyrwane z kontekstu skrawki obrazów. Niby puszczane jednocześnie filmy, każące skupić się akurat na nim. Dara nie chciałaby wiedzieć, jak nazywałaby się produkcja, w której byłaby bohaterką. na sama myśl, coś nieprzyjemnie zgrzytnęło pod zębami. Nie była bohaterką. I nawet nie przypuszczała, że w zupełnie innej rzeczywistości była tak bardzo daleka od prawdy? Perspektywa, którą odnalazła na tegorocznym balu, nie różniła się zbytnio od poprzednich. Nie świętowała świąt. I choć brzmiałoby to żałośnie, nie miała z kim ich dzielić. Ale nie upatrywała w tym większej tragedii. Nie upatrywała też większej satysfakcji w pogłębianiu napotkanych relacji. Miała do dyspozycji cel, do którego uparcie dążyła i nie miała zamiaru rezygnować. Coś dużo większego, niż oferowało jej Storyville. Większego niż mogła przypuszczać sama, wciąż czując się nie na miejscu, ograniczana przez niewidzialne granice, których jeszcze nie umiała złamać. Jeszcze. Tymczasowo, jej uwaga została podzielona. Alkarmujący ognik spojrzenia wciąż lawirował wokół sylwetki Bale'a, ale ta część, której nie musiała na nim skupić, przeniosła się na wciąż nieznajomego. Tym bardziej, że żadna kobieta przy zdrowych zmysłach, nie byłaby w stanie zignorować spojrzenia, które w niej utkwił. Zupełnie innego od znudzonej aury, która torpedował zebranych w sali, co w nieuchwytny sposób, schlebiało jej. Nigdy nie miała problemu z oceną własnych możliwości. Tych pozytywnych i negatywnych. Ale było coś takiego w męskim spojrzeniu, ukryte zaproszenie, przed którym z rożnych względów czasem próbowała się bronić. Jak wołające ją echo zakopanej dawno tajemnicy - A to podobno kobieta jest zmienną - odsłoniła uśmiech kącikiem warg tylko na moment, ale wystarczająco długo, by mężczyzna mógł go dostrzec. Odbita w lustrze zapowiedź, albo nieuchwytne jeszcze zaproszenie. I zanim kilka kolejnych zdań zawirowało w powietrzu, a nowe towarzystwo wymieniło z nią krótkie spojrzenia, czas wywrócił się do góry nogami. Dosłownie. Bo kilka rzeczy zadziało się na raz i jednocześnie, rozciągnęło, jak guma do żucia. Kobiecy przemawiający głos zmieszał się z przenikliwym kłującym w uszy dźwiękiem rozbijającego się szkła. W dziwny, odrealniony sposób słyszała, jak ostre drobiny uderzają o posadzkę i rozsypują się w połyskliwej tafli, zaściełających miejsce pod stopami zebranych. Dara, niby porwana amokiem, w pierwszej chwili wzięła całe zamieszanie, za absurdalny atak i jej spojrzenie powędrowało do Księciunia. Nim jednak zerwała się z miejsca, czas wywinął kolejny, spektakularny upadek i zryw, bo oczom... ukazała się scena, jakby wyrwana z filmu fantasy.
***
Woda była przejrzysta, a lustro jeziora, w którym odnalazła swoją twarz...nie należała do niej. Obce, męskie oblicze, chociaż dwie ciemne źrenice, wpisywały się w rys obrazu siebie, jaki znała. czarne, półdługie włosy, szarpane przez wiatr i poznaczone bliznami palce, które opierały się na rękojeści miecza. Miecza? I rozpięta, biała koszula. Cienista połać wody zafalowała, gdy się poruszył i dopiero teraz Dara widziała, że stał po kolana w wodzie. Wystarczył ruch dłonią, a w lustrzanym odbiciu wody, błysnęło coś jasnego, odbitego medalionu, który jako jedyna ozdoba, tkwiła na szyi mężczyzny. Czymkolwiek to było. Było ważne, bo gdy za plecami znalazło się poruszenie, mechanicznie, gwałtownie wręcz, zacisnął palce na ciemnym błękicie kamienia - Aż tutaj zagnały cię dziewoje? Nie utopiłeś jeszcze żadnej? - wyraźny posmak gniewu i narastającego rozdrażnieniem napięcia, naznaczyło język, nim się odezwał - Odchędoż się. Nie posądzaj o takie rzeczy rycerza - odezwał się sucho, chłodno, chociaż nie zwrócił spojrzenia ku przybyłemu. Nie chciał patrzeć, a to co dudniło w głowie, należało zmienić w pogardę. Zbliżające się kroki, nie wróżyły niczego dobrego, ale nim zmarszczone brwi odkryły błąkająca się na twarzy tajemnice i oblicze nieznajomego, rzeczywistość rozmyła się w wodnej tafli, poruszanej własnie szaleńczym wiatrem, który szarpnął Darą, niby teatralną kukiełką, a ona sama na nowo znalazła się w przy barze, opartą o blat, z rozbieganym wzrokiem i dudnieniem w głowie, jak po ciężkich koszmarach. Co to na Merlina było?
Billy Mills
Zachowane wspomnienia: 0%
MOJA HISTORIA TO : Czerwony Kapturek
☆ Zwano mnie : Czerwonym Kapturkiem
☆ Zawód : Student/recepcjonista w hotelu
☆ Punkty magii : 155
☆ Wiek : 21 lat
☆ Liczba postów : 15
Re: Sala balowa Wto 27 Lis - 2:14
Siedział w domu, gdy dotarło do niego, że za niedługo rozpocznie się bal. Oczywiście nie mógł się na to spóźnić, wiedząc że bal miał miejsce w hotelu, który był nieodłączną częścią Billy'ego. Spędził tam większość swojego życia. Ogólnie bardzo lubił ten rodzinny hotel. Wydawało mu się, że skrywało się w nim wiele tajemnic. Osobiście to chciałby odwiedzić każdy pokój i sprawdzić, co się w nim kryje. Był ciekawskim chłopakiem, nikt nie mógł mu tej cechy odmówić. Nic więc dziwnego, że gdy tylko zarejestrował, że się spóźnił, to zerwał się z łóżka i pobiegł się przygotować. Chciał wyglądać ładnie. W końcu musiał prezentować się dobrze, żeby nie przynieść wstydu rodzinie. Domyślał się, że jego ojciec nie byłby zadowolony, gdyby pojawił się w niezbyt twarzowym wdzianku. Postanowił więc się odstrzelić i ubrał biały garnitur, do którego założył czerwony krawat. Lubił takie kolorowe akcenty, które rzucały się w oczy, a kolor czerwony był jego ulubionym odkąd tylko pamiętał. Po ubraniu się i stwierdzeniu, że wygląda znośnie, mógł pojawić się na balu. Nie zajęło mu to długo. Na salę balową wszedł z uśmiechem na ustach i rozejrzał się po wnętrzu. Było bardzo ładnie. Nie mógł tego odmówić. Podobał mu się wystrój i wygląd zebranych gości. Ogólnie uwielbiał, gdy w hotelu coś się działo, bo zazwyczaj było dość monotonnie, gdyż większość gości zachowywała się podobnie i nie robiła nic ciekawego, na co można było zwrócić uwagę. Na takich przyjęciach z kolei można było spodziewać się jakichś dram, dla których Mills żył.