Gregers Andersen Nie 3 Maj - 12:30 | |
| Gregers Andersen Za górami, za lasami, żyła niezwykła postać zwana Kaiem, której przygody spisano w księdze Królowa Śniegu. Zamieszkiwał Królestwa Fairylandu, gdzie nie praktykował magii. Sielanka została przerwana, gdy nad królestwem Fairylandu pojawiły się ciemne chmury, straszna klątwa, która wymazała wszystkim pamięć. I choć postać ta nie uczestniczyła w rzucaniu strasznego zaklęcia, zmuszona była do rozpoczęcia zwykłego życia w Lanville, pamiętając swoje poprzednie życie w czterdziestu procentach. W miasteczku znacie go jako dwudziestoletniego mieszkańca, zwanego Gregers Andersen (ft. Jake Hold). Zamieszkuje dzielnicę East Valley, pracując jako ekspedient w butiku De Rose.
| Jestem. I to w zasadzie powinno ci wystarczyć, bo nie masz prawa wnikać w moją prywatność. Jak widzisz niechętnie się przed kimś otwieram i na moje zaufanie trzeba sobie zasłużyć. Jesteś gotowy przejść test, który sprawdzi, czy jesteś godzien czegoś się do mnie dowiedzieć? Jeżeli stwierdziłeś, że "tak", to już samo to jest wystarczającą odpowiedzią na moje wątpliwości. Albo jesteś tak głupi, że nie wiesz na co się piszesz, albo po prostu naprawdę gotów byłeś przejść moją próbę. Widzisz, jestem na tyle sprytny, że wyjawiłem przed tobą już cztery swoje cechy, a ty nawet ich nie zauważyłeś. Wczytaj się w moje słowa dokładniej, przyjrzyj się, poszukaj. Jestem tajemniczy? Zamknięty w sobie? Chłodny? Ciebie to kręci, prawda? Chcesz poznać mnie lepiej tylko dlatego, że pierwsze wrażenie pozostawiło po sobie niedosyt. Śmiało, zapraszam. Za nic jednak nie odpowiadam - pamiętaj, że dalej wchodzisz z własnej woli.ParaZawsze chciałem poznać moje własne ograniczenia. Ludzie mówili samobójca, szaleniec. Ja jestem zupełnie zdrowy psychicznie, wierzcie mi. Albo nie. Ludziom się nie wierzy, ludzie to podli zdrajcy. Może po prostu przeczytajcie wszystko, co mam wam do powiedzenia i wtedy odpowiedzcie sobie, czy było to warte waszej uwagi czy jedynie zmarnowaliście swój cenny czas. Wracając więc do początku - coś od zawsze we mnie siedziało. Coś, co nie pozwalało mi piąć się na szczyt, być jeszcze lepszym w danej dziedzinie. Dążę do perfekcji. To chyba mój problem, to, że chcę wszystko robić idealnie. Jeżeli nie uda się za pierwszym razem to próbuję do bólu. Nie czuję, że boli bo umiem to ignorować. Nie załamuję się, kiedy nie potrafię, bo wiem, że mogę. Nie staram się obierać prostszej drogi, jeżeli ta, którą idę jest trudna i nie zawsze sobie z nią radzę. Jestem człowiekiem i moje człowieczeństwo jest siłą. A jednocześnie właśnie tym Cosiem, który mnie ogranicza. Nie chcę być bogiem - nie zasługuję na to. Nie jestem sprawiedliwy i wyrozumiały, nie mam współczującego serca. I chociaż staram się nie czuć nic, nadal mogę być smutny, bezsilny, radosny i szczęśliwy. Potrafię kochać i tęsknić, potrafię przywiązywać się do ludzi. Nie chcę tego. Nie chcę czuć. Emocje to słabość, emocje nie pozwalają mi być wspaniałym. Po co mi serce, jeżeli nie chce się mnie słuchać? WodaJestem samodzielny i samowystarczalny. Nie potrzebuję do szczęścia nikogo oprócz siebie samego. Rzec bym mógł, że przeżyję na bezludnej wyspie mając do dyspozycji jedynie scyzoryk (pewnie będę wypierał się tych słów, jeżeli zamierzacie mnie już na taką wysyłać). Do szczęścia nie potrzebuję wiele. Najlepiej czuję się bez towarzystwa, kiedy w samotności mogę zanurzyć się we wspomnieniach, takich śmiesznych i zawiłych, kiedy pozwala się mi na fantazjowanie o przyszłości daleko, w mroźnych krajach, gdzie słońce nie jest w stanie stopić puchatego śniegu, a chłód jest tak przejmujący, że sprawia ból. Nie jestem masochistą. Ja po prostu zawsze lubiłem zimno. Lato mnie denerwuje - te wszystkie śpiewające ptaszki, pary zakochańców trzymające się za ręce, śmiech i oparzenia słoneczne. Wiosna jest trochę lepsza, bo od czasu do czasu powieje chłodny wiatr, ale i tak mi przeszkadza. Jesienią robi się ciekawie. Częste opady deszczu to prawie jak śnieg, tylko pod nieco inną postacią. W tym okresie dopiero się budzę, jestem gotowy naprawdę żyć, chociaż "normalni" (jak to oni lubią się nazywać) ludzie śpią smacznie w ciepłych łóżkach. Zimą czuję się jak młody bóg. Oferuje mi ona wszystko, czego mi potrzeba. Chłód, czerwone policzki, kaszlące dzieciaki (jestem okrutny). Wtedy jestem szczęśliwy i przestaję narzekać na fakt, że posiadam serce. Napełnia się ono radością, która rozpływa się po całym ciele, kiedy tak pląsam sobie po śniegu i łapię na język chłodne płatki. Wiecie, że każdy wygląda inaczej? LódOkłamałem cię. No tak, tak, wiem, że to złe, naprawdę przepraszam. Nie powiem, że mi przykro, bo wcale tak nie jest. Widzisz, gdybyś był bardziej spostrzegawczy to zapamiętałbyś, że nie lubię o sobie mówić. Przecież wyżej napisałem o sobie tak dużo... część tego z pewnością jest prawdą, ale nigdy nie dowiesz się, która to część. Lubię być tajemniczy. Lubię panować nad sytuacją, lubię wiedzieć, jak widzi mnie rozmówca. Przed chwilą wydawałem ci się być sympatycznym, ale dziwnym chłopakiem. Pocieszę cię - wcale nie jestem taki niewinny. Mam swoje za uszami i wszyscy dobrze o tym wiedzą, ale o wybrykach w rodzinie Andersenów głośno się nie mówi. Tak, tak, ja też powołuję się na nazwisko, to chyba takie zboczenie normalne dla naszej części rodu. Jestem Andersenem i nie możecie mnie tknąć. Trochę śmieszne, ale przecież prawdziwe. Jestem lepszy. Od ciebie, od niej, od niego, od was wszystkich. Chcesz ze mną porozmawiać? Proszę bardzo, ale musisz wiedzieć, jak to zrobić i czy w ogóle wypada ci to zrobić. Zastanów się pięć razy a potem jeszcze raz, zanim do mnie podejdziesz. Może coś mi się w tobie nie podoba? Może nie lubię patrzeć na twoje świdrujące oczka, może nie chcę czuć ciepła twojego ciała tak blisko? Może po prostu sobie odpuść? Przecież nigdy nie będziesz lepszy ode mnie. Ja jestem księciem. Rządzę w Lodowym Królestwie. |
Stało się to dwudziestego pierwszego marca, w pierwszy (kalendarzowy) dzień wiosny. Urodziłem się i chyba od razu znienawidziłem ten dzień. W każde kolejne urodziny zabierano mnie do wesołego miasteczka, ptaszki śpiewały, dzieci się bawiły, a ja z bólem serca patrzyłem na topiący się śnieg tak, jakbym tracił najlepszego przyjaciela. Nie wybiegając jednak na przód, a nawet cofając się w czasie o te kilkanaście lat... Tak, od zawsze byłem rudy. Ja wiem, że pewnie to pytanie korciło was już od samego początku, więc tak. TAK, TO NATURALNY KOLOR WŁOSÓW. Za czasów mojego dzieciństwa było to o tyle śmieszne, że w całej rodzinie Andersenów nie było prawie żadnego rudego osobnika. Taki ze mnie mały wybryk natury, ale podoba mi się to. Lubię być wyjątkowy. Moglibyście pomyśleć, że z powodu mojej inności byłem gorszy. Szykanowany, wytykany palcami, niechciany, głównie przez dzieci z podwórka. Cóż... nie, muszę was zawieść, ale dzieciństwo miałem raczej spokojne. Co prawda czasami trafiły się dzieciaki, którym rdza mojej głowie się nie podobała, albo podobała tak bardzo, że okazywali to, krzycząc i wymachując rękami. Stałem wtedy z boku i zabijałem takich delikwentów spojrzeniem. I w takich momentach moja rodzina okazywała się być całkiem spoko, nie tylko pseudo arystokracją, której nazwisko wciśnięte jest w nazwę co drugiej ulicy lub pomnika. Lubiłem patrzeć jak ojciec rozmawia sobie z rodzicami takiego dziecka albo czułem satysfakcję, kiedy zabierał mnie na lody tylko właśnie dlatego, że dzieciak próbował mnie obrazić. Lubię takie życie. W dodatku jestem jedynakiem, wspominałem? Nie? No to już wiesz - jeden jedyny, pierwszy i najukochańszy. Oczko w głowie rodziców. I już zawsze tak będzie, przecież jestem idealny. Małe sprzeczki rozpoczęły się kiedy zaczynałem liceum. Początkowo było przyjemne, ale dopiero tam nauczyłem się, że dobre nazwisko nie wystarczy. Liceum to dżungla, tam trzeba coś potrafić, żeby przetrwać. No to się nauczyłem. Zacząłem trenować boks, hartowałem się kąpielami w lodowatej wodzie zimą i umawiałem się z kobietami, co zdecydowanie było przeżyciem najtrudniejszym. A raczej bardzo wpływającym na moją biedną psychikę. Już w liceum zrezygnowałem ze związków, bo nie chcę po zerwaniu słyszeć, czego to ja nie obiecywałem, jaki to ja miałem być i dlaczego tego nie zrobiłem. Błagam. Naprawdę tym dziewczynom wydaje się, że są wyjątkowe? Bo ja jestem. I powinny się cieszyć, że poświęcam im swój cenny czas. Liceum skończyłem rok temu (a może dwa... ten czas tak szybko biegnie!) i nie zdecydowałem jeszcze, jakie studia mnie interesują. Póki co zrobiłem sobie wolne w nauce i pracuję w jakimś badziewnym butiku tylko dlatego, że chcę się zająć czymkolwiek, zamiast siedzenia w domu i wysłuchiwania nudnych problemów pierwszego świata. Mimo że poświęcam pracy dużo wolnego czasu, tak naprawdę mam jedno prawdziwe marzenie. Chcę być projektantem sukni ślubnych. Białych, błękitnych, nieważne, grunt, że znajdę sposób, aby ozdabiać je lodem...
Pamiętam dziewczynkę. Mniej-więcej w moim wieku, ale o wiele bardziej ode mnie denerwującą. Lubiła kwiaty. To wiem, bo pamiętam czerwoną i białą różę, pamiętam brązową doniczkę. I jestem prawie pewien że to ona zmusiła mnie do przesadzenia mojej pięknej czerwonej róży do tej ciasnej donicy, ale mniejsza o to. Dziewczynka miała piękne oczy, tylko tyle wiem. Nie pamiętam nawet, jaki miały kolor, jedynie tyle, że patrzenie w nie sprawiało mi radość, a jako, że oczy są zwierciadłem duszy, mam pewność, że była to dziewczynka bardzo grzeczna i uczuciowa. Z pewnością tak głębokie oczęta nie mogą należeć do człowieka o złym sercu. Skoro już o sercach mowa... Przypominam sobie przejmujący ból i do tej pory zamykam oczy, kiedy ktoś ewidentnie próbuje sypnąć mi czymś w twarz. Nigdy nawet nie wpadła mi do oka mała muszka, więc może to jakieś odległe niemiłe wspomnienie z dzieciństwa. Nie potrafię jednak powiedzieć, dlaczego pyłek w oku wywołał ból serca. To chyba na zawsze pozostanie tajemnicą. Jeżeli już poruszamy temat tajemnic, to dodam, że mogę sobie przypomnieć zarys błękitnej postaci za oknem z drewnianą ramą. Pamiętam postać w płaszczu, ale nie wiem nawet, czy to kobieta czy mężczyzna. Nie wiem nic, pamiętam tylko ten cholerny płaszcz (a może to była suknia?), jego ciepło na policzku, przyjemne łaskotanie materiału. Tuliłem się do niego. Dlaczego ja tuliłem się do jakiegoś cholernego płaszcza?!
Nie mogły odpuścić. Żadna z nich - ani Królowa, ani Greda - nie potrafiły sobie beze mnie poradzić. Pierwsza z nich poszukiwała tylko zabawki, chłopca, którego mogłaby sobie samodzielnie wychować, żeby towarzyszył jej w zimnym, pustym świecie. Gerda? Była małą dziewczynką potrzebującą przyjaciela, którym ja nie potrafiłem być. Nie jestem zły na Isolde. W pewien sposób nawet czuję wdzięczność. Była zimna, oschła i bezuczuciowa, ale dzięki temu poznałem drugą stronę życia. Tą prawdziwszą, tą wymagającą więcej zdrowego rozsądku. Ważnymi wspomnieniami nie były już głupie róże sadzane w doniczce, ale lśniące w jej dłoniach kryształy lodu. W zasadzie obie te kobiety wniosły do mojego życia coś ważnego. Dzięki Gerdzie nauczyłem się cierpliwości i poznałem co to przyjaźń, ale to Isolde pokazała mi jak powinienem żyć. Bez uczuć, bez emocji, bo przecież są one tylko słabością. Była zimna i niedostępna, a to tylko sprawiało, że chciałem rozmrozić jej samotne serce. Czy to coś dziwnego, że nastoletni chłopiec pragnie pięknej kobiety? Ona chciała mnie. Nie tylko zniszczenia każdej wady, każdej słabości, która we mnie tkwiła - chciała mnie udoskonalić, bym był lepszy. Żebym mógł jej dorównać. Rozumiem to. Ale to nie zmienia faktu, że byłem słaby. Nie potrafiłem sprostać jej wymaganiom. Chciałem, nie myślcie sobie, że nie. Przebywając w jej lodowej krainie widziałem inaczej, słyszałem inaczej, czułem inaczej. Poznawałem świat takim, jak ona mi go przedstawiała i to było w porządku. I to mi odpowiadało. Byłbym dla niej księciem idealnym. Jaka szkoda, że akurat kiedy to do mnie docierało, pojawiła się słodka Gerda i wykradła z lodowej krainy, prawda? Cóż, może nigdy nie należałem do Królowej, może to były jedynie jej złudne marzenia, które przyswajałem jako własne. Przecież kiedyś było mi dobrze w tym naszym ogródku łączącym dom mój i Gerdy, dobrze nam było razem przy tych śmiesznych różyczkach. Zmieniłem się nieodwracalnie. Przebywanie w samotnych, strasznych i pustych lodowych salach wpłynęło na mnie bardzo dziwnie, tak przynajmniej twierdziła moja słodka przyjaciółka. Ja tej różnicy nie widziałem - może jedynie przestały mnie interesować pachnące różyczki a zakochiwałem się w lśniących kryształach lodu. Pamiętałem o Isolde przez cały czas. Nie chciałem zapomnieć, nie mogłem? Nieważne. Oblicze zimnej królowej przez cały czas nawiedzało mnie w snach. Jednocześnie miałem u boku ciepłą i przyjacielską Gerdę, która próbowała do końca rozmrozić moje zlodowaciałe serce. Z jednej strony co roku w okresie zimy dosięgał mnie chłód Królowej, a z drugiej strony męczyła mnie dziewczynka lubiąca jazdę na sankach i przesadzanie kwiatków. I jak tu z tymi kobietami nie zwariować? Nie ma się co dziwić, że pewnego dnia odpuściłem i dałem się ponieść. Dosłownie, bo aż za drugą gwiazdę na prawo. Znalazłem swoje miejsce w Nibylandii, miejscu, gdzie myśli stają się rzeczywistością, a chłopcy tacy jak ja, zagubieni i niechciani - nigdy nie dorastają. Piotruś Pan stał się moim mentorem, przyjacielem, jedyną osobą, na której mogłem polegać. I wiecie co? Wiedziałem o klątwie. Tylko że jakoś mało mnie ona obchodziła. Przecież Peter Pan wie co robi. A ja mu ufam.
|
|