Alise Sioux-Berry Sro 17 Gru - 21:17 | |
| Alise Sioux-Berry Za górami, za lasami, żyła niezwykła postać zwana po prostu Alicją, której przygody spisano w księdze "Alicja w Krainie Czarów". Zamieszkiwała szalony Wonderland, gdzie nie praktykowała magii (tylko oglądała z płonącymi policzkami). Sielanka została przerwana, gdy nad królestwem Fairylandu pojawiły się ciemne chmury, straszna klątwa, która wymazała wszystkim pamięć. I choć postać ta nie uczestniczyła w rzucaniu strasznego zaklęcia, zmuszona była do rozpoczęcia zwykłego życia w Lanville, pamiętając swoje poprzednie życie w 0%. W miasteczku znacie ją jako dwudziestoczteroletnią mieszkankę, zwaną Alise Sioux-Berry (ft. Aline Weber). Zamieszkuje dzielnicę Central Lanville, pracując jako ilustratorka książek dla dzieci.
| Bardzo łatwo złamać jej serce. Zakochuje się w odstępach trzysekundowych: najpierw w oszronionej wierzbie, potem w bladych piegach nad górną wargą, wreszcie w filiżankach z delikatnej porcelany, pokrytej fikuśnymi arabeskami z cukrowego błękitu; ogląda świat z wiecznie płonącymi oczyma i fascynacją ledwo utrzymaną w napiętych ryzach kruchego ciała. Wierzy w magię codzienności, niezależnie od tego, na jaki kolor byłaby pomalowana (szarość podoba jej się dużo bardziej niż biel czy czerń, symbolicznie wytarte już przez kulturę), kibicuje drobnym bohaterom podwórkowych potyczek i dużo łatwiej płacze na widok samotnego słonecznika, przyniesionego spontanicznie, zamiast ściśle przewidzianej w każdym kroku pięciogwiazdkowej kolacji, z zasady kapiącej romantyzmem. Nie przejmuje się wydarzeniami na skalę światową (w jej życiu ledwo starcza miejsca dla niej, jej kotów, kilku przyjaciół i znanych na pamięć dróg, reszta planety zwyczajnie się nie mieści), nie śledzi zmian warty na politycznej scenie i nie czeka z wytęsknieniem na kolejne edycje pstrokatych tabloidów. Jest wierna temu, co ma w zasięgu wzroku i co wprawia jej skórę w drżenie: za najpiękniejszych ludzi w swoim życiu oddałaby wszystko, a przypadkowe, najpiękniejsze widoki chłonie tak długo, aż przeminą, na zawsze katalogując je potem w pamięci. Często wykazuje niewiedzę na społecznie czy naukowo ważne tematy (liczba narządów płucnych, dodawanie ułamków, charakterystyka sentymentalizmu w literaturze), błyszcząc za to w przypadku wieczornych opowieści przy iskrzącym się ognisku. Tworzy własne wszechświaty, w których zakochuje się tak samo jak w tym istniejącym, zasypiając z feerią gwiezdnych barw pod powiekami i lekkim uśmiechem, wyrywającym się w podróż do czarodziejskich krain. Ciągle szuka swojego miejsca. Lubi: wiśniowe papierosy, stare fotografie, zwiewne sukienki przed kolano, nadgarstki, męskie koszule, letnie burze, arbuzowe gumy do żucia, biżuterię (złotą, srebrną, kolorową, z plastiku), skórzane plecaki, palenie w wannie, wschody słońca, europejskie kino, przyduże swetry, pastelowe meble, fryzury przed obojczyk, nocne przesiadywanie na parapecie, czerwone od piasku drogi, smutne, szwedzkie dziewczynki śpiewające o miłości, truskawkowe koktajle, rzęsy, kapelusze, kawiarnianych poetów, orchidee, odciśnięte na skórze pościelowe szwy, wianki, leżenie na ciepłej ziemi, rozgrzanych balkonach, piękne sklepienia w starych kościołach, rowery, ciemnie, damn good coffee, zarost, szelki, saksofonistów, zagubione kawiarenki, zaparowane lustra, parasole, puste poczekalnie, przeterminowane gazety, wodospady i fontanny, ruchome schody, poranne pocałunki. Nie lubi: owadów, korków, mokrych włosów w umywalce, dźwięku styropianu, zegarów, brudnych dłoni, kolejek w sklepach, nadmiernych upałów, religii (jakichkolwiek), krzykliwych ludzi, załatwiania spraw w banku, jabłkowych soków, obcasów, sztuki współczesnej, przekalkowanych stokrotnie torebek od Chanel, gorzkiej czekolady, róż, zbyt mocnych alkoholi, ćwieków i cekinów, ostrego jedzenia, natrętów, rozmów telefonicznych, galowego szyku, grania w karty, malowania paznokci, budzenia się przed południem, zasypiania przed północą, ciemnego chleba, francuskiej muzyki, dużych liter, prowadzenia samochodu, szpitali, intensywnego makijażu, sportów zespołowych, nudnych konwersacji, pakowania się, liczenia pieniędzy, zimnej herbaty, starych wind, internetowych zakupów, pomarszczonych dłoni. |
Żyje w przeświadczeniu, że wyskoczyła na świat pod ochronnym nazwiskiem jednej z zamożniejszych rodzin w mieście, jako druga córka i spadkobierczyni familijnej schedy. Pierwsze lata spędziła na cierpliwym staniu przed maminym lustrem, dając się oblekać w sukienki z szeleszczących materiałów i leżąc na brzuchu, z łokciami opartymi nad książkami posiadającymi strony zamalowane w czarodziejskie krajobrazy, kiedy reszta domowników odpływała w objęcia popołudniowej drzemki. Nie różniła się przesadnie od sąsiednich dzieci, dorastających w podobnym tempie: może miała tylko nieco jaśniejsze włosy, trochę ładniejszy sposób wysławiania się (od zawsze przywiązywała wagę do języka) i bardziej rozmarzone oczy, rozbłyskujące szarą emalią tęczówek. W szkolnych ławkach nudziła się przeokrutnie, rysując cyrklem na starym drewnie pulpitu rozłożyste drzewa, sarny, łódki z wietrznymi żaglami; nie przywiązywała większej wagi do historii (kto by spamiętał wszystkich, którzy już umarli), matematyki (jeśli jeden plus jeden zawsze równa się dwa, to dlaczego kropla soku malinowego dodana do drugiej kropli dalej daje jeden?) ani wychowania fizycznego (nie było absolutnie nic uroczego w potykaniu się o własne stopy, nie urodziła się z gracją gazeli). Czas przeciekał jej w większości między palcami poplamionymi farbą, bo jedyną rzeczą, w jakiej z biegiem lat okazywała się coraz lepsza, było malarstwo - potykała się o rozrzucone po podłodze palety, wiecznie topiła łokieć w ochrze albo karmazynie i z wypiekami na twarzy czytała recenzje swoich pierwszych prac, umieszczonych w miejscowej galerii. Potem dorosła - stało się to w mgnieniu oka, z pstryknięciem szczupłych palców i przymknięciem powiek; wyprowadziła się z rodzinnego domu, kupując własne mieszkanie wypełnione fikuśnymi roślinami, zapachem ziół i bluszczem na balkonowej balustradzie, i od trzech lat budzi się tu samotnie, środki dnia spędzając na paleniu papierosów i obserwowaniu przechodniów, a wieczory na ilustrowaniu dziecięcych książek, które przynoszą jej umiarkowany dochód. Przyzwyczaja się. Oswaja. Stygnie. I niezmiennie potrzebuje czegoś więcej.
~ połowa jej szafy lśni różnymi odcieniami błękitu i bieli; ~ zawsze chciała mieć królika, ale z niewiadomych powodów okropnie boi się, że jej ucieknie, więc bezpiecznie pozostaje przy kotach, które za to często jej znikają (za kanapą); ~ ma obsesję na punkcie spadania i grawitacji; wiecznie rzuca na podłogę przedmioty o różnej wadze i sprawdza, w jakim tempie dotkną ziemi, często podczas snu ześlizguje się z łóżka i boleśnie obija o podłogę, do tego kilka razy miała uporczywą myśl, żeby rzucić się z najwyższego budynku w mieście. Nie jest pewna dlaczego, ale wydaje jej się, że nie gruchnęłaby swoim pięćdziesięciokilogramowym ciałkiem o chodnik i nie roztrzaskałaby się przy grupie zszokowanych widzów, a właśnie spadłaby dokądś. Tylko dokąd?
Dorastanie spowodowało u Alicji niegroźną zmianę priorytetów - przestała odwiedzać Królika na codziennych, popołudniowych herbatach i przymierzać nakrycia głowy od Kapelusznika, wraz z mijającym czasem odwiedzając starych znajomych coraz rzadziej. Niespokojna dusza rwała się do tego, żeby zwiedzić cały Wonderland i nie utknąć w miejscach, które zna już jak własną kieszeń; w efekcie straciła wielu przyjaciół, zazwyczaj kojarzonych z jej błękitną sukienką i pszenicznymi włosami, zdobywając sobie w zamian nowych, jedynie marginalnie wspomnianych na kartach zapisanej historii. Tamten świat był kompletnie inny od tego, wyeksploatowanego już do ostatniej, zagubionej uliczki: miał tysiące rzeczy wciąż jeszcze niezaznaczonych na żadnych mapach i tylko czekających na odkrycie.
Ostatnio zmieniony przez Alise Sioux-Berry dnia Pią 19 Gru - 22:55, w całości zmieniany 1 raz |
|