Pitch Black Czw 21 Sty - 21:32 | |
| Pitch Black (ft. Clément Chabernaud) Za górami, za lasami, żyła niezwykła postać zwana Mrok/Książę z Bajki (nieco fałszywy), której przygody spisano w księdze Strażnicy Marzeń (i nie spisano w Królewnie Śnieżce i siedmiu krasnoludkach). Zamieszkiwał Green Gables jako Mrok, a następnie Królestwa Fairylandu jako ujmujący małżonek Śnieżki, gdzie był czarnoksiężnikiem (udającym bohatera).
| Patrz na mnie. Parz tylko na mnie. Nie uciekaj spojrzeniem na boki, pokaż mi każde najmniejsze drgnięcie każdego najdrobniejszego mięśnia twarzy, pokaż mi każde najsubtelniejsze zwężenie źrenic, pokaż mi dwa odbicia swojej duszy i spróbuj znaleźć moją w stalowo-grafitowym tęczówkach. Patrz tylko na mnie. Patrz mi prosto w oczy bez śladów konsternacji malujących się w Twym spojrzeniu w momencie, w którym dotrze do Ciebie to, że jeśli wszyscy są dla Ciebie otwartą księgą, ja jestem egzemplarzem spisanym w niezrozumiałym języku. Patrz prosto w moje oczy i nie oczekuj, że w tych oczach dopatrzysz się nie wiadomo jakich cudów. Podobno zawsze były chłodne i nieprzeniknione, a dziś, nawet gdy wyginam usta w moim charakterystycznym uśmiechu numer sześć, pozorna wesołość nie sięga oczu i nie ociepla mojego spojrzenia. Chętnie spojrzałbym na Ciebie z czułością, ale musisz zrozumieć, że nie znam nagłych zrywów serca i nie widzę sensu we wzniosłych gestach, które są przecież zupełnie puste. Puste jak moje słowa, gdy mówię, że Cię kocham. Wiem, co chcesz usłyszeć z mych ust i nie mam żadnych oporów, by przybliżyć Ci nieco to niebo, w którym żyjemy razem, nie znając trosk życia powszedniego. Wszak mój kręgosłup moralny jest na tyle elastyczny, że nigdy nie miałem problemów z wypowiadaniem słów, otwierających przede mną tak wiele różnych drzwi. Pokaż mi swoją słabość raz, a momentalnie stracisz w moich oczach w ułamku sekundy i nie zapomnę Ci tego nigdy. Zniszczę wszystko, co nie jest podobne do mnie. To jest tak proste i wyraźne, że aż przerażające. Nie chodzi wcale o dręczenie i łamanie psychiki, po prostu w kontaktach ze mną trzeba mieć odpowiednią odporność, by przetrwać. Schowaj się przede mną i żyj w strachu przed konfrontacją, już jesteś skończona. Skonfrontuj się ze mną i złam się, jesteś zniszczona. Nie ugnij się, błyszcz, a zostaniesz moim partnerem, kimś na równi ze mną, pójdziemy dalej w świat, niszczyć wszystko, co słabe. Ewoluuj lub zgiń. W genach mam katastrofę, moje serce pompuje lodowaty żużel zamiast krwi, żywię się Twoją tragedią, ale nie dojrzysz tego za fasadą promienistego uśmiechu i gładkich słów, które wejdą Ci w mózg jak w masło nóż. Zrównam Ci niebo z ziemią i wmówię, że to spacer w chmurach. Możesz sądzić, że jestem uczynny i dobry do szpiku kości, że Ci nadskakuję i podążam krok w krok za Tobą, że chwilowo jesteś całym moim światem, a moje życie kręci się dookoła Ciebie. Możesz wierzyć w co chcesz, jest mi to doprawdy obojętne. Wiem, że to nie Twoja wina, że nie masz jeszcze szerszej perspektywy i nie dostrzegasz, że w kosmosie naszych relacji to ja jestem Słońcem - i choć zdaje się, że podążam ze wschodu na zachód, by Twój dzień był przyjemny, tak naprawdę to Ty jesteś na mojej orbicie. Jestem Słońcem, więc wspomnij Ikara, ratuj siebie i swoje skrzydła i nie zbliżaj się za bardzo. Ze skrajności w skrajność. Obce są mi stany pośrednie. Nic nie robię na pół gwizdka – jeśli nienawidzę, nienawidzę z całego serca, jeśli kocham, zaborczość i zazdrość wywiercają mi dziurę w głowie. Jeśli dopuszczę do siebie uczucia, spalają mnie. Dlatego czyż nie łatwiej i bezpieczniej jest trzymać je w ryzach i robić wszystko od niechcenia? Miewam ataki furii. Czystej, niczym niepohamowanej, spektakularnej furii. Nigdy nie pozwolę sobie na taki popis przy innych, odejdę w ciszy, z krzywym uśmiechem, zaciskając mocno szczęki i niemalże trzęsąc się ze złości, a gdy tylko znajdę się w samotności, zniszczę pierwszą rzecz, jaka wpadnie mi w ręce. Rozerwę, połamię, podpalę, potłuczę na tysiące kawałków, wysadzę pstryknięciem palców – sposobów ilość niezliczona. Może dlatego tak bardzo lubię wysiłek fizyczny, pomaga mi zapanować nad gniewem, który osiada niczym ciężka mgła na moich myślach i zatruwa trzeźwe spojrzenie, szczególnie teraz, gdy całe moje jestestwo musi zostać stłumione na rzecz nowej roli. Roli, którą przyjąłem na siebie całkiem ochoczo, bo któż o zdrowych zmysłach wzgardziłby królewną o włosach czarnych jak heban, ustach czerwonych jak wino i ufnym spojrzeniu wpatrzonym tylko we mnie? Jeden impuls wystarczy, jedna iskra pchnie mnie w wir zniszczenia, wir wciągający wszystko naokoło. Ma przepiękna małżonka, biedna, naiwna Śnieżka, podarowała mi niegdyś narowistego rumaka o sierści lśniącej głębią kruczej czerni - rumak ten jednak miał mało szczęścia, gdy pewnego wiosennego dnia słońce świeciło zbyt mocno, Gburek był zbyt gburowaty, Wesołek zbyt wesoły, Apsik kichał zbyt głośno, a moja przejażdżka po okolicznych lasach, pogrążonych w ciszy przecinanej tylko niecierpliwym smaganiem palcata, zakończyła się padnięciem konia bijącego pianę z pyska. Grymas obrzydzenia wkradł się na moją twarz, gdy bez śladu pożałowania zostawiałem to słabe, jakże rozczarowujące zwierzę, by zdychało samotnie przy wdzięcznym akompaniamencie słowików, na które pozostawałem obojętny. Może kiedyś kochałem. Może tylko tak mi się wydawało. Może udawałem. Może oszukiwałem samego siebie. Teraz już wiem, że bliskość czy przywiązanie to słabość, a taki termin w moim słowniku nie istnieje. Pożądanie. Pasja. Namiętność. To wszystko reakcje chemiczne, zachodzące w naszych organizmach pod wpływem odpowiednich czynników i okoliczności. Dlatego też po wszystkim, to, co jest pomiędzy nami, wypali się niczym siarka w kociołku, a Ty przestaniesz być dla mnie użyteczna lub zastąpi Cię bardziej kusząca opcja, pożegnam Cię bez żadnych sentymentów i pójdę w swoją stronę, nie oglądając się za siebie. Nieprzywiązywanie się mam w końcu opanowane do perfekcji. Żadna magia, żadna tajemnica, żadne uczucia, czysta chemia. Satysfakcja. Jedyne co się liczy. A skoro cała reszta została zmieniona w lodową pustynię, nie pozostaje nic innego, jak wypełnić nią życie po brzegi. Za wszelką cenę. Jeśli jedną rzecz mogę Ci obiecać, to obiecam Ci właśnie to: dowiem się, czego boisz się najbardziej na świecie, zanim jeszcze będziesz w stanie zinterpretować swoje abstrakcyjne lęki i sprawię, że prędzej czy później skonfrontujesz się z nimi. Chcę zobaczyć Cię na niepewnym gruncie, odbierając już na wstępie możliwość kontrolowania sytuacji. Jestem samowystarczalny, niezależny, nieustraszony. To, jaki jestem, jest moim wyborem. Spróbuj mnie zmienić, a obojętność względem Ciebie tylko wyeskaluje, jakby z czystej złośliwości lub może z chęci udowodnienia, że moje zdanie zawsze musi być na wierzchu i nie wmówisz mi niczego, nawet gdybyś nie wiadomo jak się starała. Nie cofnę się przed niczym, nie ma rzeczy, której nie zrobię, więc zastanów dobrze, zanim rzucisz mi wyzwanie, bo pewnie wszystkim będzie przykro, jeśli nagle się okaże, że nie jesteś w stanie dotrzymać mi kroku. |
W „poprzednim życiu” byłem Mrokiem, zamieniającym przepiękne sny zsyłane przez Piaska w najgorsze możliwe koszmary. Robiłem wszystko, by dzieci przestały wierzyć w Strażników Marzeń, a zaczęły się bać mnie i tego, co jestem w stanie zrobić. Jedno dziecko wystarczyło, by odwrócić losy czegoś, co wydawało się być przesądzone, a mój domek z kart roztrzaskał się w ułamku sekundy. Moje królestwo stało się moim więzieniem, moja armia moimi oprawcami – spędziłem w ciemności i strachu wystarczająco dużo czasu, by oswoić swoje lęki i znaleźć drogę wyjścia. By odzyskać choć część swoich mocy, musiałem skrzętnie ukrywać swoją tożsamość, co bywa trudne, jeśli jest się rozpoznawanym w szerokich kręgach. Tygodnie mijały, gdy kapryśna moc nie chciała powrócić wystarczająco szybko, lecz wkrótce miałem jej wystarczająco dużo, bym mógł nie przemykać w cieniu i nie zakrywać wiecznie twarzy. Jaśniejsze włosy, zdrowszy kolor skóry, łagodniejsze rysy twarzy i nikt już nie przypina oczywistej metki. Jestem księciem, jestem żebrakiem, jestem sługą, jestem mędrcem. Istnieję od zawsze i istnieć będę całą wieczność, bądź więc pewny, że spotkaliśmy się już kiedyś lub spotkamy się wkrótce. Trafiłem na podatny grunt, więc najbardziej do gustu przypadła mi rola dobrodusznego bohatera z królewską krwią w żyłach, wybudzającego pocałunkiem Śnieżkę i pomagającego jej stworzyć piękne, szczęśliwe królestwo wolne od jej Łowcy i Złej Królowej. Prawdziwy książę, który podbił serce naiwnej Śnieżki i którego porwałem w najbardziej dogodnym momencie, by przybrać jego tożsamość, od dawna już siedzi zamknięty w dobrze ukrytym, zapieczętowanym zaklęciami lochu w nawiedzanym przez cienie Fairylandzie. Wierzy naiwnie, że miłość jego życia go uratuje, że pomoc nadejdzie kolejnego dnia - nie wie jeszcze, że nikt go nie szuka, bo jego miejsce zostało niezauważenie zajęte. Z kolei moja piękna żona, Śnieżka, każdego dnia daje mi kawałek nieba, nigdy nie podejrzewając nawet przez chwilę, że mogę nie być tym, za kogo mnie uważa. Tak, stała fałszywa tożsamość jest zdecydowanie wygodniejsza od bezustannego zmieniania ról. |
|